No to zaczynamy 🙂
To będzie dłuuugi tekst
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że wiem, że pracuję na starym, ośmioletnim wydaniu. W nowej odsłonie Hexalogii może tych błędów nie być (nie wiem, musze sprawdzić), ale takie mam, na takim bazuję i takie właśnie mnie zmotywowało 🙂
Ponadto nie kieruje mną złośliwość, a chęć podzielenia się fachową wiedzą. Uwielbiam Garstki z Ustki, a klan Koźlaczków zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu. Jakoś tak wyszło, że przygód Dory wcześniej nie czytałam, choć z Witkacem miałam już małe tête-à-tête. Także tylko moje zboczenie zawodowe każe mi się do tego doczepić 🙂
Okej to zaczynajmy. Mamy do zanalizowania następujący fragment:
"To - podniósł jedną z małych brązowych fiolek - leki na uspokojenie, dość łagodne, ale na receptę. Data na opakowaniu sugeruje, że kupiła je kilka tygodni temu, ale nie otworzyła opakowania, nie brakuje tabletek. Dziwne, bo trzy inne filoki po tym leku sugerują, że brała je regularnie"
Miodzio 🙂 więc cóż to za magiczny lek na uspokojenie? Mój wewnętrzny pharmanazi już zaciera łapki.
Już pierwsze zdanie podaje nam wykluczające się informacje (oczywiście z punktu widzenia farmaceuty). Do "dość łagodnych" leków na uspokojenie zaliczamy wyłącznie te ziołowe, które lekarz oczywiście może wypisać na receptę, ale nie musi. Kiedy w użyciu już jest ten magiczny druczek (lub jak dziś, kodzik) w większości przypadków mamy do czynienia z lekami z grupy IV-P, w której znajdziemy leki psychotropowe, czyli silnie uspokajające, nasenne i psychostymulujące o wysokim ryzyku powstania uzależnienia.
Oczywiście na upartego potrafię znaleźć ze dwa leki, które od biedy można uznać za "łagodne" uspokajacze. Jeden jest lekiem typowo przeciwlękowym (to nie to samo, co uspokajający), ale opakowanie zawiera "listki" a nie fiolkę. Drugi z kolei faktycznie zapakowano w mały słoiczek, ale jego wskazaniem do stosowania jest nadpobudliwość psychoruchowa... w schizofrenii. Także ten... Mam nadzieję, że rozumiecie moją konsternację.
Uznajmy jednak, że określenie "dość łagodne" wpadło w zdanie przez przypadek. Skupmy się na bardziej rzeczowych informacjach w stylu: "na uspokojenie", "na receptę" i "mała brązowa fiolka". I wiecie co tu najbardziej bruździ przy próbie zidentyfikowania leku? Ta nieszczęsna fiolka. Polska jest krajem blistrów (popularnych "listków"). Leki wydawane w szklanych fiolkach można policzyć na palcach max dwóch rąk. W szafce z psychotropami sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Gdzie nie spojrzeć blistry w pudełkach. Ale nie takie zagadki rozwiązywałam (najpopularniejsza z nich "Te białe tabletki w prostokątnym opakowaniu" do tej pory przyprawia mnie o rozstrój nerwowy).
Po dłuższych poszukiwaniach udało mi się wytypować aż 5 preparatów, więc byłam z siebie dumna. Największa nadzieję, wiązałam z sześciennymi opakowaniami Alproxu i Cloranxenu, ale oba kartoniki skrywały plastikowe słoiczki. W internecie dogrzebałam się do informacji, że dwa preparaty alprazolamu (Afobam i Xanax) faktycznie bywają pakowane w filoki z ciemnego szkła, ale są to opakowania z importu równoległego (co to znaczy wyjaśnię w komentarzu pod wpisem). Ich dostępność w aptekach jest bardzo losowa (i to w stylu rzutu kością k20 a nie monetą). Tym samym pozostał mi tylko Rudotel, który spełnia wszystkie warunki. No prawie wszystkie. Jego fiolka nie jest tak klasycznie brązowa jak wspomnianego Xanaxu czy chociażby popularnego Ketonalu, ale brudno żółta....
Dobra. Nie czepiajmy się już. Przyjmijmy, że mowa o jednym z tych trzech leków (Afobam, Xanax, Rudotel). Tylko, że wszystkie trzy należą do wspomnianej przeze mnie grupy IV-P (przypominam -> wysokie ryzyko uzależnienia). Z fragmentu wynika, że denatka brała go regularnie, a potem nagle przestała zostawiając jedną nienapoczętą fiolkę. Uwierzcie mi, że te leki bardzo ciężko odstawić i najczęściej robi się to przez stopniowe zmniejszanie dawki. Prędzej bym uwierzyła w to, że to śmierć przeszkodziła jej wybrać ten lek do końca niż własna wola czy jakieś inne wydarzenie. A tak, przecież to lek "dość łagodny"...
Tym sposobem przeszliśmy do drugiego zdania, które w piękny sposób ilustruje najczęstszy błąd jaki popełnia się w kryminałach w odniesieniu do realiów polskich leków na receptę. Roboczo nazwałam go amerykanizmem lub błędem amerykańskim. Zdanie to zaczyna się od słów "Data na opakowaniu wskazuje..." No cóż data na opakowaniach leków w Polsce może co najwyżej wskazywać na datę produkcji lub/i datę przydatności do spożycia. Z kronikarskiego obowiązku zaznaczam, że z sytuacją uzupełnienia przez farmaceutę daty sprzedaży na opakowaniu, zetknęłam się tylko przy dwóch lekach wziewnych przechowywanych w lodówce. Ich producent deklaruje, że pacjent może je przechowywać poza lodówką przez 180 dni od daty zakupu. W innych przypadkach jedynym sposobem na poznanie daty zakupu leku jest wyłącznie paragon (lub faktura).
A dlaczego nazwałam to błędem amerykańskim? Ponieważ dystrybucja leków w Stanach opiera się na fasowaniu. To znaczy, że w magazynie aptecznym stoją olbrzymie pojemniki po powiedzmy tysiąc tabletek i z nich, na podstawie recepty farmaceuta wydaje określoną ilość np. 30. A żeby wszystko ładnie zapakować, wsypuje je do znanych choćby z dra Hausa buteleczek/słoiczków, na których opisuje Co? Komu? Ile? Kiedy? i Kto przepisał. Dlatego też na wszystkich amerykańskich kryminałach takie fiolki po lekach stanowią doskonałe źródło informacji tak niezbędnych w pracy detektywów czy policji. W Polsce niestety nie ma tak dobrze.
Śmiem też podejrzewać, że owa nieszczęsna "mała brązowa fiolka" jest także wynikiem pewnego amerykanizmu. Niestety w przypadku leków nie możemy sobie pozwolić na ekstrapolację ze Stanami. Polski system dystrybucji jest zbyt odmienny, by mogło to być wiarygodne i tyle.
uff 🙂 Dwa, trzy zdania, a ile radochy 🙂 Gratuluję Wam dotrwania do końca i mam nadzieję, że się podobało 🙂 Dawno się tak nie upisałam 😃