Dziś opowiem Wam o błędzie, od którego wszystko się zaczęło. Kiedy sześć lat temu dostałam tę książkę od Historie Słowami Opowiadane, nie sądziłam, że jej lektura tak mnie wkurzy. I nie, nie mam tu na myśli fabułę, która choć momentami tendencyjna, to jednak, przy odpowiednim nastawieniu (np. spowodowanym kieliszkiem wina i jesienną melancholią) dawała pewną przyjemność. Jednakże kiedy w książce o czarownicach, używających swojej sztuki do leczenia ludzi, pojawia się tak kardynalny (w moim odczuciu) błąd, to mam ochotę kreślić na czerwono i stawiać wszędzie wykrzykniki. A chodzi mi o króciutkie i z pozoru bardzo niewinne zdanie:
„To, że mandragora należy do najbardziej trujących roślin znanych ludzkości.”
No nie. Nawet nie blisko.
Najbardziej trującą rośliną znaną ludzkości jest Rącznik pospolity, którego dawka śmiertelna wynosi około 0,3 MIKROGRAMA (zwracam uwagę na jednostkę) na kilogram masy ciała. Czyli potrzeba ok.0,03 mg, żeby zabić 100 kg faceta. Za toksyczne właściwości rącznika odpowiada rycyna, która podana dożylnie już nawet w ilościach śladowych potrafi być śmiertelna (0,0001 mg/kg). Jeśli natomiast rozpatrzymy mandragorę pod kątem toksyczności sprawa wygląda zupełnie inaczej. Oczywiście jej spożycie w nadmiernych ilościach może zabić. Substancjami za to odpowiedzialnymi są atropina, hioscyjamina i skopolamina – alkaloidy, które znajdziemy w tak sympatycznych roślinkach jak bieluń, lulek czarny czy pokrzyk wilcza jagoda. Jednak dawka śmiertelna atropina dla dorosłego człowieka to aż 100 mg! Okej sto miligramów to relatywnie mało, ale w porównaniu z rycyną, gdzie już części setne miligrama zabijają… To o czym my tu mówimy? Rzecz nie tylko w samej toksyczności poszczególnych substancji, ale i w ich ilości w roślinie. W mandragorze mieszanina wspomnianych alkaloidów stanowi jakieś 0,37%, gdzie zawartość rycyny w samych nasionach rącznika waha się od 1% do 5%! Także rącznik ma nad mandragorą miażdżącą przewagę.
Dlaczego nikt na poziomie redakcji, nie zweryfikował tego babola? Moim zdaniem przyczyny mogą być dwie. Pierwsza: ludzie nie umieją w jednostki. Nie zliczę przykładów kiedy w aptece musiałam tłumaczyć pacjentowi, że to iż lekarz przepisał lek w dawce 0,02g, a na opakowaniu jest 20mg nie jest błędem. Z doświadczenia wiem, że im więcej zer po przecinku tym gorzej. W różnych tekstach w Internecie też są błędy, ponieważ autorom mylą się jednostki. Chcąc Wam podać dokładne wartości toksyczności rycyny musiałam sięgnąć do swojego starego podręcznika do toksykologii, żeby odsiać te artykuły, gdzie się mikrogramy z miligramami myliły. A uwierzcie mi, w świecie trujących roślin taka pomyłka może kosztować życie.
Drugim powodem może być sława mandragory jako rośliny magicznej. Dużo szybciej skojarzy się czytelnikowi z czarownicami niż rącznik. Korzeń, przypominający kształtem człowieka, działa na wyobraźnię. Oczywiście wierzono, że wyrwanie mandragory może zabić (jak wspomina autorka książki), ale nie z powodu jej toksyczności, tylko przez ogłuszający krzyk bólu jaki miał towarzyszyć wyciąganiu korzenia z ziemi. Dlatego też do ich wyrywania używano psów, ale nie tak jak świnek do poszukiwania trufli. Korzeń mandragory okopywano i obwiązywano sznurkiem, którego drugi koniec przywiązywano do psiego ogona, zabezpieczając przy tym własne uszy woskiem. Psa wabiono smakołykiem dopóki roślina nie została wyrwana, a jej gniew miał być tym samym skierowany na nieszczęsne zwierzę. Jeśli trakcie tego procesu umarło, zakopywano je w miejscu po mandragorze jako ofiarę przebłagalną za naruszenie spokoju rośliny. Z ciekawostek dodam, że mandragory miały rosnąć pod szubienicami, zasilane spermą wisielców, więc chyba nie chcę wiedzieć, co tak naprawdę działo się w ogródku głównej bohaterki. Skąd inąd, jako doktorantka na wydziale historii chyba powinna takie rzeczy wiedzieć.
Ogólnie o samej mandragorze mogłabym mówić i mówić. Jedna trzecia mojej prelekcji o Magii ziół była jej poświęcona, a od tego czasu udało mi się wyłuskać jeszcze kilka ciekawych informacji (o rączniku z kolei opowiadałam na wykładzie „Co nas nie zabije to nas wzmocni”). Niemniej ten przykład pokazuje jak ważna jest dobra kwerenda i, że przejrzenie tylko kilku artykułów z początku listy wyszukiwań w Google może nie wystarczyć.
Także mam nadzieję, że czujecie się dedukowani :)
Do następnego razu!