Blog

MojeDzieci1

Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy posty na blogu pojawiały się zaskakująco regularnie, a moja współpraca recenzencka z Genius Creations układała się wzorowo, dostałam do przeczytania książkę. „Idź i czekaj mrozów” autorstwa Marta Krajewska było wówczas tytułem dość wyjątkowym: magicznym, wciągającym i na wskroś słowiańskim. Wydaje mi się, że właśnie sukces tej książki zapoczątkował w Polsce modę na fantastykę bardziej etniczną, sięgającą do wierzeń, z których niewiele nam już zostało. Ja, ze swoim mitologicznym hyziem, zwyczajnie zachłysnęłam się tą estetyką, publikując pierwszą entuzjastyczną recenzję powieści (29 marca 2016 sprawdziłam!...

Mandragora2

Dziś opowiem Wam o błędzie, od którego wszystko się zaczęło. Kiedy sześć lat temu dostałam tę książkę od Historie Słowami Opowiadane, nie sądziłam, że jej lektura tak mnie wkurzy. I nie, nie mam tu na myśli fabułę, która choć momentami tendencyjna, to jednak, przy odpowiednim nastawieniu (np. spowodowanym kieliszkiem wina i jesienną melancholią) dawała pewną przyjemność. Jednakże kiedy w książce o czarownicach, używających swojej sztuki do leczenia ludzi, pojawia się tak kardynalny (w moim odczuciu) błąd, to mam ochotę kreślić na czerwono i stawiać wszędzie wykrzykniki. A chodzi mi o króciutkie i z pozoru bardzo niewinne zdanie:

„To, że m...

nasen

No to zaczynamy 🙂
To będzie dłuuugi tekst

Na wstępie chciałam zaznaczyć, że wiem, że pracuję na starym, ośmioletnim wydaniu. W nowej odsłonie Hexalogii może tych błędów nie być (nie wiem, musze sprawdzić), ale takie mam, na takim bazuję i takie właśnie mnie zmotywowało 🙂
Ponadto nie kieruje mną złośliwość, a chęć podzielenia się fachową wiedzą. Uwielbiam Garstki z Ustki, a klan Koźlaczków zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu. Jakoś tak wyszło, że przygód Dory wcześniej nie czytałam, choć z Witkacem miałam już małe tête-à-tête. Także tylko moje zboczenie zawodowe każe mi się do tego doczepić 🙂

Okej to zaczynajmy. Mamy do z...

W Polskiej fantastyce rzadko można natrafić na coś absolutnie śmiesznego. Zupełnie jakby dobry humor i uśmiech nie szły w parze z naszymi przekonaniami. Im więcej świeżo wychodzącej prozy czytam, tym bardziej jestem przekonana, że poczucie humoru w narodzie zanika. Oczywiście sama potrafię wymienić kilku pisarzy, którzy mają na swoim koncie stricte dowcipne tytuły: Jacek Piekara za nim popadł w "inkwizytorską depresję" stworzył "Arivalda z Wybrzeża", Ewa Białołęcka nim zniknęła, popełniła majtkoworóżową "Różę Selerbergu", Marta Kisiel stopniowo rozbudowuje kisielverse (albo kiśloverse - pisownia zależna od humoru) z aniołami, Lichotką i r...