Zdaję sobie sprawę, że ostatnio na blogu zrobiło się nieco monofantastycznie, ale już nadrabiam zaległości, ponieważ dzieje się, oj dzieje. Na polskim rynku wydawniczym pojawiło się nowe pismo opiewające tak lubiany przez mnie gatunek. Magazyn mający nawiązywać do tradycji Klubu Tfurcuf i, przynajmniej taką mam nadzieję, urozmaicający nieco rynek pism fantastycznych w Polsce. Mowa oczywiście o Fantomie, który swoją premierę miał na tegorocznym Pyrkonie. Fakt, faktem nie udało mi się magazynu upolować w kiosku, ale wyłącznie z własnej winy. Zwyczajnie, w całym rozgardiaszu pracowo-remontowym, nie miałam kiedy zrobić sobie maratonu zakupowego w poszukiwaniu egzemplarzu do nabycia, ale zamówienie z obiorem własnym w Świecie Książki też całkiem nieźle się sprawdziło. Dzięki temu już dziś możecie zobaczyć, co ma do zaoferowania najnowsza konkurencja NF i jak bardzo udaje jej się wzbogacić rynek.
Chciałam zrobić artystyczne zdjęcie z kwiatkiem, ale Mysz skradła kadr.
[]()
Na początku cieszy duży format i solidnie sklejone sto stron numeru. Z okładki wita nas jakże dobrze znany Jakub Wędrowycz i czytelny skrót tego, co możemy w magazynie znaleźć. Szybkie przekartkowanie ujawnia mocny, śliski papier i liczne, nieraz całostronicowe, kolorowe zdjęcia. Pierwsze wrażenie wypadło więc jak najbardziej na plus. A potem zaczęłam czytać. Na samym początku zaskoczyły mnie "Fantastyczne ciekawostki". O ile nie bardzo mogłam zrozumieć, po co znalazły się one w numerze, o tyle ich dowcip i lekkość, jakoś tak lepiej nastawiły mnie na dalsze czytanie. Potem nastąpiło bliższe zapoznanie z Andrzejem Pilipiukiem w postaci krótkiego wywiadu, choć nie na tyle odkrywczego, by odpowiedzi na cześć pytań mnie zaskoczyły. Dla odmiany opowiadania _"Gumofilc"autorstwa największego piewcy polskiej wsi od czasów Reymonta nie znałam (pewnie dlatego, że "Konan Destylator"_ jeszcze nie wpadł w moje łapska), ale też specjalnie nie mnie ono nie zachwyciło. Jednakowoż jest to bardziej wynik nie wpasowania w moje gusta, niż czegoś innego.
Przyjemnym zaskoczeniem był artykuł Macieja Sprzęgaja "Wsi spokojna, wsi wesoła", w którym celnie wypunktowano powody braku zainteresowania polskich pisarzy wsią. A szkoda, ponieważ jak zaznaczał autor tekstu, stanowi ona źródło niesamowitych inspiracji i motywów, wprost czekających na wykorzystanie. Nieco mieszanych uczuć pojawiło się we mnie w związku z działem recenzji. W krótkich tekstach nieraz trudno zawrzeć wszystkie najważniejsze elementy opiniotwórcze, szczególnie, że trzeba jeszcze w paru słowach streścić opisywaną pozycję. W przypadku niektórych Fantomo-recenzji, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że proporcja pomiędzy opisem powieści a opinią o niej jest nieco zaburzona. Z kolei ten zgrzyt został szybko zatarty przez naprawdę niezłe opowiadanie Jana Madejskiego "Dziady", gdzie zaprezentowano nieco nietuzinkowe spojrzenie na tytułowy obrzęd, a także nie zapomniano o podszytej grozą fabule. Choć antypatyczny bohater sprawiał, że osobiście mocno kibicowałam całej plejadzie słowiańskich demonów, które się przez tekst przewinęły. I brawo Leśniczyna!
Na bardzo dużych zdjęciach bardzo dobrze widać jak bardzo zły mam aparat. Bardzo, bardzo.
W przypadku kolejnego tekstu - "Tancerka i żandarm" Andrzeja Sawickiego - niezwykle przypadła mi do gustu koncepcja głównej bohaterki. Pomysł na primabalerinę, która swoim tańcem potrafi otwierać się na świat duchów i przywoływać anioły? Do tego klimat carskiej Rosji i polski pod zaborami? Toż to ma niesamowity potencjał! Zdecydowanie przeczytałabym więcej przygód Heleny Cholewickiej. Ponadto wyjątkowo przypadła mi do gustu grafika Jana Madejskiego ilustrująca ten utwór. Natomiast "Lawilet" Anny Szumacher jest tekstem specyficznym, opowiadającym o pewnym aniele stróżu i jego podopiecznych. Chaotyczne przeskoki od jednego "ubezpieczonego" do drugiego z trudem pozwalają stwierdzić, że głównym bohaterem jest w zasadzie "boski opiekun", którego tak po prawdzie mało co poznajemy. Dlatego też decyzje jakie podejmuje w finale opowieści nie tyle zaskakują co peszą, przynajmniej mnie.
Spodobało mi się przybliżenie Klubu Twurców, wspomnianych przez redaktora naczelnego - Adama Podlewskiego - we wstępniaku. Ze względu na wiek, siedzę w fandomie krócej niż bym chciała, i mam wrażenie, że sporo dobrych rzeczy mnie ominęło. Dlatego też z niemałą namiętnością połykam tego typu teksty. Jednakże kim byli panowie na zdjęciach umieszczonych w ramach ilustracji tekstu, nie wiem. Ktoś zjadł podpisy. "Krótka historia studia Ghibli" Macieja Pitaly była dokładnie tym, co sugeruje tytuł - kompendium produkcji tej kultowej już wytwórni. Następnie w Fantomie można trafić na serię wywiadów, która spowodowała, że musiałam zmierzyć się z wrażeniem, że w redakcji pracuje tylko sam głównodowodzący. Na myśl przychodziło mi stwierdzenie typu "Jeśli coś ma być dobrze zrobione, zrób to sam", ale szybkie przypominające przekartkowanie pozwoliło odetchnąć. Fantom nie jest dziełem jednego człowieka, ale rąk do pracy brakuje. Ciekawym i dość nietuzinkowym zagraniem było sięgnięcie do youtuberów, których zainteresowania można podciągnąć pod szeroko pojętą fantastykę. W tym numerze możemy poznać kanały Binkov's Battleground, na którym rozważane są hipotetyczne (choć niekiedy zupełnie niemożliwe) scenariusze wojenne i LindyBeige - popularyzujący wiedzę o średniowieczu i starożytności.
... ponieważ strona graficznie mi się podobała.
Koniec numeru to głównie kolorowe reklamy książek i ich fragmenty do poczytania. Zabieg czysto marketingowy, aczkolwiek przydatny. Tuż za nimi znajduje się przedpremierowy fragment opowiadania "Bóg wypadł z interesu" i nie miałabym mu nic do zarzucenia, gdybym wiedziała kto jest jego autorem. A tu nic. Nawet inicjału. Głód, chłód i mizeria.
Po lekturze pierwszego numeru magazyny Fantom mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony trochę wspólnie się pośmialiśmy, miejscami dobrze bawiliśmy, ale z drugiej pojawiło się sporo niedoróbek: niepopisane zdjęcia, tajemniczy autorzy, kobieta zmieniająca płeć podczas wywiadu. Z wierzchu wszystko wygląda ładnie, ale wewnątrz pojawiają się zgrzyty. Co prawda tekstom raczej nie można nic zarzucić, opowiadania są niezłe, choć nieporywające, ale to już kwestia gustu. Publicystyka w porządku choć niekiedy mało odkrywcza, jednakże mimo wszystko daje rade. Tematyka wywiadów jest nieco zbyt rozstrzelona, by nie powiedzieć dziwaczna, bo teoria regresu technologicznego jakoś nie leży w zakresie moich zainteresowań, ale może znajdą się jej fani. Pierwsze spotkanie wychodzi więc mniej więcej na zero. Może z lekkim plusem za to, że to początek, debiut i wszystko jeszcze wyjdzie w praniu. Podsumowując: nie jest źle, ale pewne niedociągnięcia rażą. Co nie zmienia faktu, że z pewnością nabędę kolejny numer, żeby zobaczyć, jak potoczą się dalsze publikacje.