Wiecie aż za dobrze, że nie lubię się bać. Co zatem mnie skłoniło do sięgnięcia po
Nawiedzony Dom na Wzgórzu
Shirley Jackson? Zakładam, że wpływ miała na to zwykła, ludzka przekora i chęć stawiania czoła lękom. Choć pewnie zadziałały także informacja na okładce, iż książka ta stanowiła inspirację dla serialu produkcji Netflix. Podejrzewałam, że historia nie może być kiepska, skoro ktoś postanowił zrobić z niej scenariusz a „najsłynniejsza powieść o nawiedzonym domu” mogła okazać się dość przyjemnym dreszczowcem. Dobrze, przyznaję, złapałam się jak głupia na dość proste chwyty marketingowe, ale każdy z nas miewa chwile słabości. Poza tym...
W tym roku zima coś bardzo nieśmiało puka do naszych drzwi. Niby ściśnie mrozem, ale tylko na chwilę i za raz odpuszcza. Co innego sklepy. Te nie dają nam spokoju od października. Ja tymczasem się uchowałam. Nie słyszałam jeszcze „Last Christmas” i pierwszą zamiast reklamy Coca-Coli, ujrzałam tę od Pepsi. Tym samym jakoś wszechobecny, świąteczny nastrój mnie omija. Możliwe, iż przyczyną jest brak śniegu, który tej zimy, przynajmniej w moim regionie, pada jakoś tak niemrawo. Dlatego też, gdy wpadł w moje ręce grudniowy numer
Nowej Fantastyki
, „Wesołe Święta” poczułam jakby bardziej. Co z tego, że na okładce pyszni się demonicznie pazurz...
Jako dziecko ledwo odrosłe od ziemi, pałałam niczym nieuzasadnioną miłością do zagadek i tajemnic. Podejrzewam, że mimo wszystko, stoją za tym twórcy Scooby Doo, bo jak inaczej dziewczę kilkuletnie miałoby to sobie przyswoić. W prostej drodze od psa i “tych wścibskich dzieciaków” pojawił się Sherlock Holmes i Indiana Jones. Jak to połączyłam? Oczywiście zagadkami! Nawet do pewnego momentu roiłam sobie, że praca archeologa polega właśnie na przechodzeniu labiryntów i rozwiązywaniu starożytnych łamigłówek. Tym samym każdy serial czy inna produkcja, w której odkrywano sekrety (i skarby) dawnych kultur, urastały do rangi najchętniej oglądanych....