Po licznych perturbacjach, przygodach, zapomnieniach i przytłaczającej prozie dnia codziennego, w końcu zasiadam do recenzji, do której miałam się zabrać już z miesiąc temu.Od tamtej pory piąty “Fantom”, z niemo obrażonym postapokaliptycznym wojem zerkającym na mnie z okładki, leżał smętnie na moim biurku. Zdaję sobie sprawę, że tylko “trąby i bomby” zwiastujące koniec świata byłyby w stanie mnie usprawiedliwić, ale już jestem, kajam się niepomiernie i zabieram się do roboty, bo jeśli mnie kalendarz nie myli, jeszcze chwilka i będzie wychodził numer szósty. A pisanie kilku pod rząd “chłodnych prasówek” nie jest ani ciekawe ani przyjemne, przynajmniej z mojej perspektywy.
Nie, nie dwoi Wam się w oczach. Jak ktoś ładnie poprosi to się z nim podzielę dobrocią.
[]()
Na dobry początek dostajemy opowiadanie Michała Gołkowskiego “Słońce”, w którym świat zamiast, jak to zwykle bywa, być spalanym przez nadreaktywne promienie, tonie w strugach permanentnego deszczu. Sam tekst, choć niesamowicie oryginalny, nie byłby tak przejmujący, gdyby nie dwa ostatnie zdanie, całkowicie zmieniające postrzeganie opisanych w nim wydarzeń. To one stały się odpowiedzialne za spotęgowanie nastroju grozy i poczucie, że fikcja literacka wcale nie musi tak bardzo mijać się z prawdą. Z kolei “Filtr” Dominiki Tarczoń jest dobrze napisanym, utrzymanym klasycznych ramach gatunku postapo opowiadaniem. Mamy więc świat po bliżej nieokreślonej katastrofie, zdziczałych ludzi, którymi rządzi prawo silniejszego, niedostępnego protagonistę z sercem po właściwej stronie oraz klimat marności nad marnościami. Największą zaletą historii jest dość niespodziewane wyjaśnienie czym ów tytułowy filtr jest, co wywołało we mnie przyjemne zaskoczenie i, mimo że za tekstami postapo raczej nie przepadam, sprawiło, iż ten przypadł mi do gustu. Ostatnim opowiadaniem, które z czystym sercem mogę nazwać moją ulubioną historią numeru jest “Droga twardej zwinności” Marcina Kowalczyka. Zachwyciły mnie zarówno meble w formie domowych strażników, jak i główny bohater w stylu ronina. Mimo zdecydowanie futurystycznej oprawy, czuć było dalekowschodni charakter opowieści, a także niemal grecką nieuchronność losu, co zaowocowało naprawdę mocnym tekstem. Całość została podsumowana bardzo dobrym zakończeniem, które choć bardzo smutne, było boleśnie prawdziwe.
Niezwykle pozytywnie zaskoczyła mnie publicystyka tego numeru. Nie dość, że w większości doskonale wyczerpała temat tego konkretnego wydania, to jeszcze stanowiła skarb nicę wiedzy i zaczątek do bogatych, merytorycznych rozważań. Marta Kładź-Kocot bardzo zgrabnie wyłuszczyła czytelnikowi, dlaczego postapokalipsę jako taką możemy określić mianem współczesnego mitu. Z kolei Dominika Tarczoń mierzy się z definicją gatunku, ponieważ okazuje się, że nie jest ona tak oczywista, jak mogłoby się to wydawać. Z resztą fantastyka sama w sobie jest bardzo różnorodną i bogatą odmianą literacką. Największe wrażenie jednak wywarł na mnie artykuł Piotra Górskiego, w którym omawia on teologię polityczną Mad Maxa. Niezwykle konsekwentnie i przekonująco przedstawia swoje argumenty, stosując przy tym przyjemny, czytliwy język, co sprawia, że nie dość, iż wszystko rozumiemy, to jeszcze trudno nam się z autorem nie zgodzić.
Miewam nieco estetycznych zgryzot w związku ze stroną graficzną Fantomu, ale to tylko kwestia gustu, a o tych się nie dyskutuje.
Z kolei może nie postapokaliptycznie, ale bardzo na czasie były dwa teksty dotyczące Gwiezdnych Wojen. Pierwszy z nich jest przeglądem gier opartych na licencji GW (oczywiście nie wszystkich, bo na te nie starczyłoby miejsca w omawianym magazynie), drugi zaś zapisem redakcyjnej dyskusji na temat “Ostatniego Jedi”. O ile w tematyce elektronicznej rozrywki nie jestem ekspertem, o tyle poszczególne zdania na temat filmu z akcją w “odległej galaktyce” mnie zaintrygowały. Trudno mi nazwać się wielką fanką Gwiezdnych Wojen, jednak historię zamkniętą w głównej sadze znam. I mimo iż dostrzegam typowo disney’owskie wstawki i chwyty marketingowe, nie mogę powiedzieć, że na seansie bawiłam się źle. Choć gdybym dostała scenariusz do redakcji, to pewne sceny czy tez postaci wykreśliłabym zdecydowanie czerwonym długopisem, ale nie mnie o tym decydować. Aczkolwiek rozumiem, że wierni fani mogą być niepocieszeni częścią rozwiązań, choć nie do końca jestem w stanie utożsamiać się z ich zawiedzionymi nadziejami.
Wśród wywiadów najbardziej ucieszył mnie ten przeprowadzony z Piotrem Cieślińskim - założycielem firmy Dark Crayon. Oglądając okładki książek bez trudu mogłabym powiedzieć, które z nich projektował ten konkretny autor, zupełnie tak jak kiedyś rozpoznawałam grafiki Johna Avona na kartach do MTG, to samego grafika nie poznałabym na ulicy. Co prawda to się akurat nie zmieni, bo zamiast zdjęcia pana Piotra mamy jego prace z tak dobrze znanych fantastom okładek (co jest zrozumiałe, bo Dark Crayon to już nie jedna osoba a cały zespół), ale miło jest choć nieznacznie poznać człowieka, który za nimi stoi. Niesamowitą ilość pozytywnych treści przekazał mi także wywiad z Davem Rudenem. I choć znam go raczej z reklam jego książek niż z czytelniczych doświadczeń, to przyjemnie czytało się o jego pisarskich doświadczeniach. Było to niezwykle motywujące. Podobnie jak rozmowa z Andrzejem Pilipiukiem, ale akurat w przypadku Wielkiego Grafomana to niezależnie od miejsca i czasu, zawsze dobrze jest go posłuchać.
Miało być widać rozbieżność miedzy numerami stron, ale wyszło jak zawsze.
Tak o to, mimo nieustępliwych przeciwności losu, dobrnęłam do końca tej recenzji. Przede wszystkim zaskoczyła mnie niewielka liczba opowiadań. Choć były naprawdę niezłe, pozostawiły we mnie ilościowy niedosyt i naprawdę żałowałam, że nie ma ich więcej. Za to publicystyka wywarła na mojej osobie naprawdę solidne wrażenie, a w szczególności teksty związane z tematem numer. Tu zostałam pozytywnie zaskoczona. Co prawda zwróciłabym większą uwagę na skład, ponieważ wywiad z Piotrem Cieślińskim nie był na tej stronie, którą podano w spisie treści (znalazł się raptem kartkę dalej, ale do czegoś przyczepić się musiałam). Ogólnie rzecz ujmując niemal namacalnie odczuwam rozwój pisma w szczególności, gdy rzucam okiem na poszczególne artykuły, ponieważ mnie zawsze brakuje solidnej, fantastycznej publicystyki. Równoważy to niedobór opowiadań w numerze, bo nie wierzę (rym nie zamierzony) by naród nagle przestał pisać. Nie mniej niezmiernie się ciesze widząc postępy i z niecierpliwością czekam na to, kiedy numer szósty wpadnie w moje spracowane łapki.