Najchętniej pominęłabym wstęp. Nie wiem jak to zrobiłam, ale sama recenzja rozrosła mi się do niesamowitych rozmiarów, a nie zrobiłam nic poza wspomnieniem kilkoma słowami o każdym z wyróżniających się tekstów. Może niepotrzebnie wdawałam się w dygresje, refleksje wywołane przeczytaniem poszczególnych fragmentów, ale jak tu się tym nie podzielić? Przecież teksty, które wywołują w czytelniku przemyślenia należą właśnie do tych najlepszych, o których chce się mówić, jakimi człowiek chce się dzielić i wdawać w dyskusje na ich temat! Co z tego, że mam nieznośną tendencję do zdań wielokrotnie złożonych, tak nie pasujących do doby krótkich, internetowych wiadomości. No cóż, trzeba będzie to wszystko jakoś przeboleć. W każdym razie zapraszam Was do przeczytania mojej najnowszej opinii o marcowym numerze
Nowej Fantastyki
.
[]()Pierwszym, co wita nas na dobry początek, jest okładka ku pamięci jednej z największych fantastycznych pisarek - Ursuli le Guin. O jej dokonaniach i telegraficznie skróconym życiorysie możemy oczywiście przeczytać na łamach magazynu. Jednak nawet najbardziej klimatyczna okładka nie zatrzyma refleksji, w jakie wprawił mnie wstępniak redaktora naczelnego - Jerzego Rzymowskiego. Na chwilę znów przypomniałam sobie te setki godzin spędzonych na zakuwaniu niezwykle twórczych regułek i wzorów chemicznych bardziej przypominających plastry miodu niż cokolwiek innego. Powróciły też do mnie przedmioty, które były, lub miały być moimi ulubionymi ze względu na pielęgnowane zainteresowania, a przez nauczycieli czy wykładowców stawały się czymś, czego najchętniej bym unikała. Na szczęście byłam też świadkiem sytuacji odwrotnych, kiedy to siedząc na lekcji z obowiązku zaskakiwano mnie pasjonującymi wykładami i przednimi ciekawostkami, ale tych, którzy tak robili, mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. No cóż. W ramach pewnej dozy odpowiedzialności za przyszłe pokolenia chyba powinnam wznowić swoje konwentowe prelekcje. Tyle przemyśleń, a ja raptem zdążyłam otworzyć Nową Fantastykę na pierwszej stronie. Jednakowoż był to zwiastun tego, że moc jest silna w publicystyce tego numeru.
Niezwykle przyjemnym tekstem był artykuł Marka Starosty o “Biologicznym dysku”. Koncepcja wykorzystywania DNA jako uniwersalnego i diablo pojemnego nośnika pamięci, wydaje się być żywcem wyjęta z prozy sf, ale to już teraźniejszość. Mimo że zazwyczaj nowinki tego typu wywołują u mnie dreszcz niepokoju, w rozsądnej ilości potrafią zaciekawić. Nie mniej jednak z tyłu głowy pozostało mi to swędzące pytanie: a gdyby tak DNA z zapisanymi bazami danych wykorzystać do stworzenia jakiegoś organizmu? Jak myślicie, co by się mogło wówczas stać? Po wspomnianym już przeze mnie tekście prezentującym sylwetkę Ursuli Le Guin, autorstwa Joanny Kułakowskiej, czułam pewien niedosyt. Ale trudno się dziwić, skoro w ograniczonej liczbie znaków trzeba było zawrzeć biografię tej niesamowitej kobiety. Niestety mam też wrażenie, że nawet najlepszy artykuł nie oddałby tego całego poczucia straty, jakie towarzyszy miłośnikowi literatury po śmierci tak wyjątkowego pisarza. Ale na to niewiele można poradzić.
Z kolei “Fantastyka dla opornych” Aleksandry Radziejewskiej stanowi nie tylko doskonałe źródło książkowych inspiracji czytelniczych, ale też skarbnicę dość dosadnych argumentów wobec wszystkich, którzy fantastyki zwyczajnie nie trawią. A przyznajmy to sobie szczerze, każdy z nas ma takiego znajomego, który przygląda nam się z politowaniem, gdy choć słówkiem zająkniemy się w temacie naszej czytelniczej pasji. “Krótka historia Celtów” Joanny Wołyńskiej pozostawiła po sobie drażniący niedosyt. Tekst ten czytało mi się tak dobrze, że przebrnęłam przez niego zbyt szybko jak na mój gust, przez co był dla mnie ledwie wstępem do większej całości. Aczkolwiek, jak wspominała sama autorka, jest to raptem początek cyklu, na który, jako celto- i mitofilka, czekam z niecierpliwością. Pod względem publicystycznym marcowy numer
Nowej Fantastyki
mnie bardzo rozpieszcza, bo o to kolejnym artykułem jest opis fenomenu Barbarelli Pawła Deptucha, a ja zawsze jestem łasa na wszelkiego rodzaju informacje, które mogą poszerzyć moją fantastyczno-geekową wiedzę.
Rozbraja mnie fakt, że twarz Barbarelli wypadła niemal centralnie na łączeniu :)
__
Część z prozą polską rozpoczyna opowiadanie Anny Łagan “Duch zapory”. Autorka przedstawiła nam w nim na poły industrialną na poły magiczno-mistyczną mikrospołeczności kojarzącą się z ludzkością po jakiejś katastrofie. Jednakowoż to tylko moje domysły, ponieważ nic w tekście nie jest powiedziane wprost, co pozostawia czytelnikowi wiele do domysłu.Rozsiane po tekście tropy nie są może wystarczające do wyobrażenia sobie całego świata przedstawionego, ale dają solidny zarys uniwersum, o którym chciałoby się czytać. Przygoda młodej konserwatorki Ayatunde, fascynująca przez upór i zaradność dziewczyny, zdaje się schodzić na bok przed pragnieniem odkrycia sekretów miejsca w jakim przyszło jej żyć. Przyjemne opowiadanie choć bardziej ciekawiło mnie to, co zostało niedopowiedziane, niż opisane. Drugi w kolejności jest “Czas Deszczów” Soni Korta, gdzie opisana jest kolonizacja kosmosu z perspektywy innej niż wojskowa czy chociażby naukowa. Do tego autorka wykorzystuje mit trawy bardziej zielonej po drugiej stronie płotu i spostrzeżenia zwykłych ludzi, przez co cały utwór nabiera bardzo swojskiego i uniwersalnego charakteru. Bo czy tajemnicza planeta nie mogłaby być równie dobrze innym kontynentem, wyspą czy krajem, do których to udaje się człowiek już nieco zdesperowany, a szukający własnego miejsca? Pewne mechanizmy pozostają takie same, a subtelność z jaką zostały wplecione elementy fantastyczne sprawia, że równie dobrze moglibyśmy mieć styczność z prozą stricte obyczajową, poruszającą ważkie problemy… Ale wiecie, to przecież FANTASTYKA!
Faktycznie, tytuły niektórych mikrorozdziałów brzmią odpowiednio "doniośle".
__
“Mechanizm gojenia” Magdaleny Kucenty wydaje mi się próbą zabawy ze steampunkową konwencją, bo przecież ile można pisać pesymistyczne, futurystyczne sf. Fabuła trąci sztampą i pewnymi kliszami, jednakowoż nie można oprzeć się wrażeniu, iż autorka co rusz puszcza do czytelnika oko, jakby mówiąc “Czytaj, czytaj i zobacz jak to się skończy”. A koniec, proszę Państwa, wywraca całą akcję do góry nogami. I znów przez moment czuć ten niepokojący klimat, jaki znam z wcześniejszych opowiadań autorki. Tu jednakże pozostaje ta cieniutka nitka nadziei, że jednak będzie lepiej. Dział z prozą polską zamyka tekst Magdaleny Świerczek-Gryboś “Wszystkie śmierci Apolinarego”. To utrzymane w matrixowym duchu opowiadanie traktuje o władczyniach wirtualnej rzeczywistości i ich twórcy, a także o ludziach wolących kłamstwa od prawdy realnego świata. Jest to historia dobra, jak najbardziej czytliwa, choć może nieco chaotyczna, a przez to raczej nie porywająca. Przechodzi bez echa, gdyż pomimo otwartego zakończenia i tak dobrze wiemy, iż ludzkość niewiele się zmieniła, nawet w fikcyjnej przyszłości.
Część z prozą zagraniczną wydaje się być mniej obszerna w tym numerze
Nowej Fantastyki
. Pisarzy ze świata reprezentują w niej Olga Onojo z opowiadaniem zatytułowanym “Skraj” i Catherynne M. Valente z tekstem “Przyszłość to błękit”. Pierwszy z nich niezwykle intensywnie kojarzy mi się z filmem “Equilibrium”, choć głównie przez przewijającą się w obu dziełach konieczność niszczenia bądź ukrywania piękna, oraz ich dystopijny charakter. Jednakże w opowiadaniu nie chodzi o zapobieganie morderstwom i przemocy, ale gwałtownej śmierci ludzi, którzy się czymś zachwycili. W historii tej aparat, nazwalibyśmy go represyjnym, pilnującym porządku, został opisany w sposób neutralny z ukierunkowaniem na odbiór pozytywny. Możliwe, że istnieje z jego strony jakaś groźba, ale w tekście się jej nie uświadczamy. Za to skutki złamania zasada są nadwyraz dostadnie opisane. Jednak, jak to bywa w tekstach tego typu, autorka pozostawiła pewne niedopowiedzenie, mogące zmienić wydźwięk całego utworu. I właśnie próba rozgryzienia tego niedopowiedzenia najbardziej przyciągała mnie do tekstu. “Przyszłość to błękit” natomiast to kolejna z postapokaliptycznych wizji świata o tyle ciekawa, że przedstawia niezwykle złożoną i barwną śmietniskową społeczność. Wbrew pozorom Wysypisko jest niezwykle uporządkowanym miejscem, a sami Wysypiskanie tworzą fascynujące rytuały i niezależne enklawy bazujące na tym, na jakiej stercie odpadków przyszło im żyć. Tak więc inne “miasto” powstaje na przetreminowanych lekach, inne na kosmetykach i biżuterii, a inne na elektronice. Świat ten poznajemy z perspektywy głównej bohaterki - znienawidzonej przez wszystkich mieszkańców Tetley,- która zdaje się akceptować całą sytuację ze stoickim spokojem, nadal uwielbiając swój śmietniskowy dom. Jednakże nie sposób nie dostrzec jej odmienności, głębszego zrozumienia rzeczywistości, czy innego poziomu empatii, co z kolei poprowadziło ją do czynu, którego następstwem jest odrzucenie jej istnienia przez wszystkich mieszkańców Wysypiska. Sam tekst wywołał we mnie całą gamę mieszanych, choć w moim mniemaniu pozytywnych uczuć. Opowiadanie to jest niesamowicie pocieszne, momentami śmieszne, a przez wieczny optymizm protagonistki nawet i radosne, mimo że podszyte smutkiem i tak po prawdzie tragedią. Zmusza do przemyśleń, ale paradoksalnie budzi radość i wdzięczność pomimo przepełniającego współczucia, co jest zarówno dziwne jak i fascynująco przyjemne. Tym samym o “Przyszłość to błękit” można powiedzieć, że jest to jedno z lepszych opowiadań tego numeru.
Lil i Put!!! Jestem fanką! Już wiem na co będę polować na MFKiG w tym roku.
__
W dalszej części marcowej
Nowej Fantastyki
Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz opowiadają o postapo, ale w wizjach wiktoriańskich pisarzy. Tym samym znów miałam okazję dowiedzieć się kilku interesujących rzeczy, jak chociażby tego, że “Frankenstein” nie był jedyną powieścią Mary Shelley. Niby samą informację łatwo sprawdzić, ale jakoś chęć doszukania się tego zwykła przepływać na granicy świadomości. Z kolei niezwykle zasmucił mnie fakt, że przeczytałam (prawdopodobnie) już ostatni felieton Wojciecha Chmielarza o tworzeniu fantastycznych kryminałów. Niestety te najlepsze rzeczy zawsze zbyt szybko się kończą. Rafał Kosik zaintrygował mnie swoim tekstem o A.I. Czy bunt maszyn i wynikła z tego zagłada ludzkości są aż takim pewnikiem w przypadku rozwoju sztucznych inteligencji? Naprawdę miło było przeczytać o zdystansowanym i rozsądnym spojrzeniu na problem, chociażby tak fikcyjny.
Przyznaję, że w tym numerze
Nowej Fantastyki
redaktorzy bardzo rozpieścili mnie pod względem publicystycznym, prezentując pełną paletę interesujących i niezwykle przyjemnych w odbiorze tekstów. Mogłabym marudzić, że brakło mi moich ulubionych kulinarno-fantastycznych artykułów, ale nie dajmy się zwariować. Proza nieco bladła w zestawieniu z publicystyką, ale to nie znaczy, że była gorsza czy słabiej napisana, lecz mniej odpowiadająca moim gustom. Poza tym cały numer prezentuje się naprawdę zacnie i wart jest polecenia.