W tym roku, ja jako Mróz, obchodzę swoje dwudzieste piąte urodziny. To taka "okrągła" rocznica, którą z lubością wypomina mi zarówno cała rodzina, jak i, niekiedy tylko rok młodsi, znajomi. Przez to stałam się też celem niewybrednych dowcipów w stylu "do trzydziestki, już bliżej niż dalej". Inni, uważający się za bardziej dowcipnych, pytają, która to już ćwiartka. Jest to związane z uczelnianą legendą wedle której, mam dużo więcej lat niż się wszystkim wydaje, ponieważ byłam mamką Piłsudskiego, przyniosłam Jagielle dwa nagie miecze, a także zrobiono ze mnie kochankę samego Juliusza Cezara i główną przyczynę wyginięcia dinozaurów (naprawdę, dziękuję Wam chłopaki). Obok żartownisiów pojawiają się też osoby bardziej refleksyjne, czujące, że prędzej czy późnej spotka je to samo co mnie i to właśnie one pytają, jak zmienia się życie po 25 roku życia, tak jakby miał to być odmienny stan świadomości. Nie mniej jednak pozwoliłam sobie na zastanowienie nad tą kwestią.
Może niekoniecznie podejdę do sprawy tak bezkompromisowo, ale pewnie z równie rozbrajającą szczerością i może nie tak, jakbyście się tego spodziewali.
[]()
Spytana w dniu swoich urodzin, jak się czuję jako 25-latka, odparłabym, że tak samo jak 24-latka z dnia poprzedniego. Zmiany nie zachodzą w ciągu jednej chwili, kiedy zegar zaczyna wskazywać minutę po północy (lub po trzeciej nad ranem, jak to jest w moim przypadku). Jednak widzę rozbieżności pomiędzy tym, jak miałam 18 czy 21 lat, tak jak level 4 różni się od 30, a prowadzony regularnie od matury pamiętnik, pomógł mi uzmysłowić to sobie. Człowiek ewoluuje w ciągu swojego życia, zdobywa punkty doświadczenia, które wymienia na nowe umiejętności lub udoskonalenie już posiadanych.
Jedną z cenniejszych umiejętności jakie zdobyłam, stopniowo podnosząc level swojej postaci, było cieszenie się z drobiazgów. Pozwoliło mi to, na podejście do życiowego questu z większą dozą humoru i radości, dzięki czemu dużo łatwiej było zachować swoją poczytalność na odpowiednio wysokim poziomie, a przynajmniej na takim, który zapewnia w miarę normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Nawet wymuszony uśmiech, powoduje uwolnienie endorfin odpowiedzialnych za odczuwanie szczęścia, a co dopiero taki wywołany czymś miłym, jak na przykład dostrzeżenie kałuży w kształcie serca. Pielęgnowanie w sobie tego talentu powoduje, że częściej zauważamy rzeczy, które nas cieszą, a co za tym idzie, stajemy się pogodniejsi. Dlatego też dla mnie, każdy czarny kot nazywa się Rademenes i może spełniać życzenia, a najpiękniejsze zachody słońca oglądam z okna swojego pokoju.
Jak tu nie lubić czarnych kotów, skoro jeszcze życzenia spełniają
Jedną z cenniejszych umiejętności, zdobytych przeze mnie w ciągu tych wszystkich questów, był skill "nie wiem wszystkiego". Niby każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale prawdziwe zrozumienie przychodzi w miarę zdobywania expa. W ramach rozwinięcia tego talentu, łatwiej znosi się krytykę, upatrując w niej raczej drogę do osiągnięcia pewnej doskonałości niż jako przyganę. Dzięki niemu, można polubić swoje błędy, gdyż to na nich najlepiej jest się uczyć. Poza tym, to zawsze dodatkowe expeki, a tego nigdy dość przy rozwijaniu swojej postaci. Równocześnie z tym, odkryłam u siebie inną zdolność, polegającą na szanowaniu swojego doświadczenia. Innymi słowy, to że nie wiem wszystkiego, nie znaczy, że nic nie wiem. W miarę pokonywania kolejnych leveli życia, okazało się, że mogę polegać na swoim osądzie. Jeszcze później wyszło na jaw, że inni, życiowi gracze, też mają zaufanie do moich opinii, często prosząc mnie o rady. Wiąże się to zawsze z dużą odpowiedzialnością, ale i nieporównywalną do niczego radością, kiedy naprawdę pomagam.
Może powinnam sobie wybrać jakąś dodatkową profesję?
Oprócz nabywania cech nowych, doskonaliłam także te wrodzone, dzięki czemu zdobyłam złotą odznakę za swój upór. Prawda wygląda tak, że jeśli się na coś zawezmę, to nie popuszczę dopóki nie osiągnę tego co chciałam. Przy czym, wykształciło się u mnie przeświadczenie, że jeśli zaprę się, to mogę wszystko, a sześciokrotne podchodzenie do egzaminu na prawo jazdy (zdałam) i trzykrotne poprawianie matury, żeby dostać się na upragniony kierunek (studiuję), tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Razem z ulepszaniem nieustępliwości, przyszła zdolność akceptacji porażek. Oczywiście każda z nich była okupiona łzami, nerwami, zaklinaniem się, że więcej nie dam rady, jednak skill "uporu", lepiej rozwinięty niż "użalania się" nad sobą, sprawił, iż za każdym razem znajdowałam w sobie coś, co pozwalało na podjęcie kolejnej próby.
Jeśli w "uporze" zdobyłam złoto, to moja cierpliwość z biegiem czasu pokryła się platyną. Ta przyrodzona cech nigdy nie rozwinęłaby się na tak wysoki poziom, gdyby nie moja rodzina. Zaczęło się od tłumaczenia siostrze prac domowych, a skończyło na objaśnianiu zawiłości internetu rodzicom. Nieraz powtarzałam w kółko to samo, ale na tysiąc różnych sposobów, aż do pełnego zrozumienia. Po takim zahartowaniu, cierpliwość wobec innych ludzi, stała się tak banalna w zastosowaniu, że wychodziła mi wręcz bez udziału świadomości. Żeby nie spocząć na laurach, moje opanowanie, bywa wystawiane na liczne, ciężkie próby, ale skoro już "wbiłam" platynę to co dalej? Mithril? Adamant? Vibranium?
Za jakiś czas moja cierpliwość będzie wyglądała dokładnie tak. Tylko, że od środka
Najwięcej expeków władowałam jednak w talent pisarski. I na tym polu widać największe zmiany, nie tylko pod względem twórczym, ale i w postrzeganiu przeze mnie mojego własnego dorobku. Jako 18-latka uważałam, że mam dar, ale nikt mnie nie docenia. Fakt, że mało komu pokazywałam swoje opowiadania, przez co nie bardzo kto miałby swoją opinię wyrazić, jakoś wtedy mnie nie obchodziło. Korzystając ze strzępek informacji dla młodych autorów, zasłyszanych to tu to tam, pisałam jednak dalej (patrz skill "upór"). W wieku 21 lat, byłam święcie przekonana, że napisałam już swoją najlepszą historię w życiu i próbowałam ją wepchnąć jakiej się tylko dało gazecie, zatruwając nią życie nie tylko zwykłym ludziom, ale i zawodowym pisarzom. Jednak kilka negatywnych komentarzy (duże niedopowiedzenie) skutecznie ochłodziło mój zapał. Przy czym nigdy się chyba nie odwdzięczę panu Andrzejowi P. (nie wiem czy mogę z nazwiska wymienić) za tak niesamowicie dowcipne wypunktowanie moich błędów. No cóż poradzić jak człowiek miał rację, a ja przynajmniej pośmiałam się sama z siebie i pisałam dalej. Mając 25 lat wiem, że muszę jeszcze wiele stron zapisać, za nim moje pisarstwo będzie tak dobre, jakbym chciała. Nie mniej udało mi się stworzyć kilka niezłych opowiadań, dużo lepszych od tego wcześniej wspomnianego, ale to nie znaczy, iż mam na tym poprzestać.
Po zapisaniu trzech tysięcy stron, można dopiero zacząć myśleć, że coś się potrafi. Prawdziwy talent przychodzi po poprawieniu sześciu tysięcy.
Jak się czuję ja jako Mróz, po przekroczeniu magicznej dwudziestki piątki? Dobrze, zdecydowanie dużo lepiej niż w latach ubiegłych. Coś się zmieniło? W zasadzie nic, ale tak jakby wszystko. Co dalej? Będę expić, zdobywać nowe skille i wbijać jak najwyższy level, a co myśleliście?