Zanim Dratewka ubił smoka, czyli smoki polskie jakich nie znacie

Jaki jest smok, każdy widzi... no może nie każdy, ale wszyscy jak jeden mąż, na hasło "smok" wyobrażają sobie wielkiego, ziejącego ogniem jaszczura, z błoniastymi skrzydłami i ostrymi jak brzytwa pazurami. Klasyczny europejski stereotyp, wykreowany przez greckie mity i średniowieczne legendy, gdzie niezmiennie były potworami obdarzonymi nadludzką siłą, strzegącymi skarbu i porywającymi dziewice. Miłośnicy kultury wschodu dorzucą do tego swoje trzy grosze, opowiadając o smokach jako dobrych opiekunach ludzi zamieszkujących każdy, nawet najmniejszy zbiornik wodny, a na dodatek w ogóle nie podobnych do tych, które znamy. wszystkie one jednak są towarem importowanym. Należy pamiętać, że Polacy nie gęsi, swoje smoki mają! Na ziemiach Słowian, pomiędzy wschodnią, a zachodnią częścią Eurazji, zamieszkiwały zupełnie inne bestie. Zarówno podobne, jaki całkowicie różne od tych znanych z filmów i książek


Pod Wawelem mieszkał najbardziej znany ze smoków Polskich, jednak nie był on jedynym przedstawicielem smokowatych, którzy od lat zamieszkiwali te ziemie.

Wszyscy, od Bałtyku po Tatry, znają historię Smoka Wawelskiego i jego tragiczny koniec. Tylko on ze swoją krwiożerczością i zamiłowaniem do ludzkiego mięsa, jest czymś w rodzaju "najeźdźcy", który przybył do nas zza Odry. Aby tak naprawdę poznać nasze rodzime smoki, musimy cofnąć się znacznie dalej, do czasów, kiedy słońce było bogiem...

Pierwszych znamion odmienności należy doszukiwać się już w samym słowie określającym te mityczne bestie. W większości krajów europejskich, pochodzi ono od greckiego słowa drakan, co w wolnym tłumaczeniu znaczy 'bystrooki'. Potwierdzenie tego znajdujemy w greckich mitach, gdzie nieodmiennie cechowały się niezwykłą spostrzegawczością. Przykładem tego może być historia o poszukiwaniach złotego runa, gdzie Jazon musiał zmierzyć się ze smokiem, o niezwykle bystrym spojrzeniu, który na dodatek nigdy nie zasypiał. Gdyby nie pomoc zakochanej w nim Medei, jego wyprawa nie zakończyłaby się tak owocnie. Właśnie stąd mamy takie słowa, jak angielskie dragon, czy niemieckie drache.

Polski "smok", jest wyrazem ogólnosłowiańskim i pochodzi od starocerkiewnosłowiańskiego smokъ, które można łączyć z prasłowiańskim sъmъkъ (czyt. 'symyk'), co znaczy 'przedostać się przez coś zwinnie', 'przesmyknąć się', ukradkiem przemknąć, prześlizgnąć się'. Sugeruje to, że słowiańskie smoki musiały być istotami niezwykle zwinnymi, które nie łatwo było złapać, czy nawet zauważyć.

Nim Mieszko obalił starych bogów, od osady do osady, krążyły opowieści o spustoszeniach, jakie na naszych ziemiach dokonywały smoki. Jednakowoż nie robiły tego z własnej woli, jak w przypadku ich zachodnich kuzynów. Wedle legend, słowiańskie smoki powstawały tylko z woli boga wód - Wołoszyna, ale duże znaczenie dla ich narodzin miała sama obecność człowieka. Smok mógł powstać tylko z żaby lub węża wodnego z żółtymi zausznicami i tylko wtedy, gdy żadne z tych stworzeń przez pięć lat nie widziało, nie słyszało, ani nie czuło zapachu człowieka. Warunek do spełnienia trudny już za czasów pierwszych Piastów, w dzisiejszym świecie wydaje się wręcz niemożliwy do zrealizowania. Jednak to tylko jeden z gadzin występujących na naszych ziemiach i na dodatek ten bardziej pospolity. Nie należy zapominać o bardzo niebezpiecznych i niemal niespotykanych smokach żmijowych. Były one tak wielką rzadkością, że nieraz nie słyszano o nich przez kilka pokoleń. Może to i lepiej, biorąc pod uwagę ich szczególne zdolności. Swym jednym tchnieniem potrafiły niszczyć całe grody, a woda, którą wypuszczały, zatruwała ziemię. Jeśli okres pięcioletniego unikania ludzi wydawał się ciężki do spełnienia, to smok żmijowy miał jeszcze gorzej. Mógł on powstać tylko i wyłącznie ze żmii z zygzakiem na grzbiecie, która miała klejnot w głowie, i obciążona tym kamieniem musiała dożyć stu lat. Przy takich ograniczeniach nic dziwnego, że w dzisiejszych czasach tak trudno o żywego smoka.

image

Już teraz widać, jak nasze rodzime bestie różniły się od innych. Zachodnioeuropejskie najczęściej wykluwały się z jaj lub też byli to magicznie zmienieni ludzi, jak na przykład Fafnir pokonany przez Zygfryda, czy na wpół przemieniona w jaszczura Meluzyna. Natomiast ich dalekowschodni kuzyni zaliczani byli do bóstw opiekuńczych, które można było przebłagać, ofiarując im jaskółkę lub żelazo, w zależności od rodzaju prośby.

Uznajmy, że warunek został spełniony. Żaba, wąż, żmija dożyły potrzebnego wieku, więc co się dalej z nimi działo? Wówczas stawały się niewidoczne dla ludzi i innych zwierząt. Wężom wyrastały łapy podobne do żabich, z długimi, błoniastymi palcami oraz skrzydła takie, jak mają nietoperze, ale nieco bardziej zbliżone do rybich płetw. U żab odbywało się to trochę inaczej. Zamiast jednej pary skrzydeł, wyrastały dwie. Jakby tego było mało, po obu stronach głowy pojawiały się dodatkowe łby na długich, giętkich szyjach (głowa "właściwa" też taką dostawała) oraz ogon. Mieliśmy więc i smoki wielogłowe, co w europejskich legendach jest rzadkością. Co prawda Gesner, przyrodoznawca żyjący na przełomie XVI i XVII wieku przytoczył informację, że w 1530 roku została przywieziona z Turcji do Włoch i wystawiona na widok publiczny w Wenecji, bestia o siedmiu głowach, ale jak to naprawdę było, do końca nie wiadomo.

image

No może nie do końca tak to właśnie wyglądało, ale skoro nie zachowały się żadne ryciny, musimy posiłkować się pewną dozą wyobraźni.

Co się działo z takim młodym smokiem? Niezauważony przez nikogo mógł swobodnie żerować. Wbrew pozorom w jego menu nie znajdowały się dziewice. Jadał w zasadzie wszystko co popadnie: zwierzęta, rośliny, nawet szlam z bagien, ale nie trwało to długo, bo wkrótce po przemianie przerzucał się na dietę bardziej płynną. Spijał wodę z każdego zbiornika wodnego jaki mu stanął na drodze. Przez działania tych gadów wysychały studnie i jeziora, a rzeki obniżały swój poziom. Nawet rosę na liściach trudno było spotkać, ponieważ pieczołowicie zlizywały jej krople. W trakcie tych nietypowych żerów poruszały się wyłącznie po ziemi, bo każde wzbicie się w niebo groziło spotkaniem z ich śmiertelnymi wrogami - Żmijami. Żmijowie, wedle słowiańskich legend, to ogniste ptaki powstałe z woli Świętowida, ale stworzone przez jego syna Pioruńca, zwanego też Perunem czy Żmijem. cel ich życia był jeden - unicestwić smoki. Jednak, gdy żadnego z nich nie było w pobliżu, robiły porządek z latawicami, wodnikami albo biesami, czyli każdym lichem niebezpiecznym dla człowieka, a ośmielającym się przekroczyć wyznaczone przez bogów granice.

Wróćmy jednak do smoków. Pijąc wodę, kilkaset krotnie powiększały swoje rozmiary. Mogłoby się wydawać, że im więcej w siebie wchłoną, tym więcej mogą pomieścić. Może właśnie do tego nawiązuje legenda o Smoku Wawelskim, który chcąc ugasić swoje pragnienie, obniżył poziom wody w Wiśle. Tylko, że dla niego nie skończyło się to zbyt dobrze, a jego prasłowiańskim krewnym wcale to nie szkodziło. Dopiero na rozkaz swego stwórcy - Wołoszyna - odrywały się od ziemi, by przenieść wodę we wskazane przez niego miejsce. Lot w przestworzach był jednak równoznaczny z ujawnieniem swojego istnienia. Każdy mógł je wówczas zobaczyć. Wedle podań bardzo trudno było spotkać dwa identyczne smoki. Wpływała na to ilość wody, jaką pochłonęły, siła wiatru, częstość ruchu skrzydeł i ukształtowanie terenu, po którym wcześniej się poruszały. Jedno w ich wyglądzie pozostawało niezmienne - według ludzi, którzy je widzieli, przypominały deszczowe lub gradowe chmury z ogonem łapami i skrzydłami. Od zwykłych obłoków można je było odróżnić w zasadzie tylko piorunach, które rzucali w ich stronę Żmijowie.

image]
To nie burza. To smoki walczą ze Żmijami.

Można dostrzec pewne podobieństwo w wyglądzie smoków słowiańskich i zachodnioeuropejskich. Błoniaste skrzydła, długie szyje z wężowymi łbami, wielkie cielska... wypisz wymaluj smoki z eposów rycerskich. Tylko ten obłoczkowy korpus jakoś do tego wszystkiego nie pasuję. Na dodatek ich istnienie było ściśle związane z wodą, co przywodzi na myśl raczej ich dalekowschodnich kuzynów. Tu jednak napotykamy na znaczne różnice w wyglądzie. Jedna z chińskich encyklopedii, ułożona na początku XVII wieku podaje:

"Smok jest największym z pośród stworzeń pokrytych łuską. Ze łba przypomina wielbłąda, z rogów - jelenia, z oczu - zająca, z uszu - byka, z szyi - węża, z korpusu - żabę, z łusek karpia, z pazurów orła, a z łap tygrysa. Ma 81 łusek, co jak 9 pomnożone przez 9 jest wyjątkowo szczęśliwą liczbą, jego głos przypomina dźwięk gongu (...)

Jakby nie patrzeć, nijak się to ma do naszych żab i węży.

Za czasów jeszcze sprzed pierwszych Piastów, niebo nad Polską było areną odwiecznej walki pomiędzy smokami a Żmijami. Celem tych pierwszych było spuszczenie olbrzymich ilości wody w miejscu wybranym przez Wołoszyna, a tych drugich, niedopuszczenie do tego. Bronią w tej walce były pioruny, a stroną atakującą wyłącznie posłańcy Światowida. Mogło się wydawać, że smoki znajdowały się na straconej pozycji, ale wcale nie tak łatwo można było je zabić. Każde trafienie w korpus wywoływało grzmot i uwolnienie olbrzymich ilości wody, ale tylko strzał w łeb poczwary, pozwalał na zwycięstwo. Oczywiście, jeśli tych łbów było trzy, to trzeba było trafić każdy z nich. W momencie porażki Żmijów, somk wypuszczał całą wodę w odpowiednim miejscu. Następnie kurczył się do rozmiarów żaby i spadał na ziemię. Tam znów wymykając się swoim oprawcom, ukrywał się pod wodą. Jesień i zimę przesypiał, po to by na wiosnę znów ruszyć na swój wodny żer. Co wyrastało z takiego drugorocznego smoczka? Zmora ludzi - poczwara, która zamiast deszczu niosła w sobie kule gradowe. Na zwalczaniu tego rodzaju maszkar Żmijowie nie oszczędzali. Próbowali go zniszczyć wszystkimi dostępnymi siłami i nawet, gdy udało mu się pozbyć gradowej przesyłki, był tropiony do upadłego. Żaden nie mógł dożyć trzeciego roku, bo nikt nie mógł przewidzieć, co strasznego mógłby tym razem przynieść.

image

Myśleliście kiedyś, że to wszystko przez smoki?


No tak, wygląda na to, że pod względem niszczycielskiej siły znów pokrewieństwem zwracamy się w stronę zachodu, choć to według chińskich wierzeń smoki są odpowiedzialne za deszcze, burze, sztormy, wszelkiego rodzaju nawałnice i powodzie, co stanowi zdecydowany ukłon w stronę wschodnich przodków. Nawet złowrogość naszych słowiańskich bestii nie jest do końca taka pewna. Mimo legend, nie tępiono żab ani węży, ponieważ tak naprawdę istnienie smoków było korzystne dla ludzi. Kto inny przenosiłby tak olbrzymie ilości wody i nawadniał okolice z dala od rzek i jezior? dzięki opadom deszczu dojrzewały plony i bujnie kwitła roślinność. Dlatego też mądrzy przodkowie, zamiast bezmyślnie mordować, znali sposoby, pozwalające im się przed nimi chronić. Wedle wierzeń nasze gadziny miały bać się ognia (!) i unikać wszystkich przedmiotów z nim związanych, dlatego też w trakcie burzy palono wielkie ogniska, mające na celu odstraszenie nieproszonych gości. Pomagać miały w tym także szczęk żelaza, łopaty chlebowe i leszczynowe witki. Niestety, gdy Mieszko obalił starych bogów, wraz z rycerzami przyszły historie o krwiożerczych bestiach, a nasze, w gruncie rzeczy nie takie złe, odeszły w zapomnienie.

Poprzedni Następny