Powiadają, że fantastyka jest domeną mężczyzn. Trudno się dziwić skoro przez szereg lat zawierała solidne dawki mało wyszukanej erotyki skąpanej w krwi wrogów głównych bohaterów. Magia, walka, męska przyjaźń i półnagie niewiasty wymagające ocalenia. Oczywiście są to najbardziej wyolbrzymione stereotypy na jakie może sobie pozwolić przeciętny Kowalski, który wie o fantastyce tyle, ile obejrzał na Polsacie. Pół biedy jeśli widział "Władce Pierścieni", gorzej jeśli swoją wiedzę opiera tylko i wyłącznie na produkcjach typu "Conan Barbarzyńca" czy "Kull Zdobywca". Nie są to filmy złe, można by je nazwać wręcz klasyką gatunku, ale budują nieco mylną, a raczej przestarzałą i nieco seksistowską opinię o nim. Choć z drugiej strony, triumfy święci obecnie "Gra o Tron", gdzie seksu, krwi i przemocy jest jeszcze więcej i to w najróżniejszych wydaniach, więc może w tych stereotypach jest więcej prawdy, niż chciałabym widzieć? W każdym razie, czytając książki tego typu, nikt nie spodziewa się zakończenia, w którym główni bohaterowie biorą ślub i żyją długo i szczęśliwie. Takie rozwiązanie fabuły jest przecież domeną romansów czytanych przez kobiety, marzące o tej jedynej, prawdziwej, szczerej, wyśnionej, romantycznej, ciepłej, wiecznej, pełnej uniesień miłości. No cóż, w literackim półświatku, zdominowanym przez silną i męską fantastykę znajdzie się kilka dobrych książek (tworom "zmierzchopodobnym" mówimy stanowcze NIE!), o nieco bardziej kobiecym wydźwięku.
Obraz autorstwa jednego z bardziej znanych, klasycznych rysowników fantastyki - Frank Frozetta i jego "Rouge Roman" tylko potwierdzają moją teorię.
[]()
W 2008 roku Olga Gromyko szturmem zdobyła polskie księgarnie, publikując u nas swoją debiutancką dylogię "Zawód: Wiedźma". Na białoruskim rynku wydawniczym, powieść ta pojawiła się już w 2003 roku przynosząc jej nagrodę "Miecz bez imienia" za najlepszą książkę roku. Jak się potem okazało, była to tylko przygrywka do większej całości. Ukazujące się kolejno "Wedźma opiekunka" i "Wiedźma naczelna" stworzyły serię o przygodach absolwentki Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa - Wolhi Rednej - a także jedynej kobiety, która ukończyła typowo męski kierunek jakim jest Magia Praktyczna. Już samo to sprawia, że bohaterka musi wykazywać się sporą dozą uporu, nieprzejednania i talentem magicznym, którego nie jeden facet by jej pozazdrościł. Całość opowiada o zdobywaniu przez nią kolejnych czarodziejskich szlifów i stawianiu czoła coraz to bardziej wymyślnym przeszkodom. Jako się rzekło, jest to babska fantastyka, więc musi pojawić się też ON. Facet "och" i "ach", czyli obiekt licznych złośliwych docinków i potajemnych westchnień naszej bohaterki. Blondwłose cudo będące zawodowo władcą Dogewy, a prywatnie całkiem rozsądnym wampirem. Nie, nie przekreślajcie tej sagi. Wolha to nie Bella, i zamiast rozstroju nerwowego i krzyków rozpaczy, dostarczy Wam solidnej porcji akcji, przyprószonej jej ironiczno-sarkastycznym poczuciem humoru. Czysta przyjemność dla czytelnika. A że przy okazji darzy uczuciem pewnego wampira, no cóż, nikt nie jest idealny. Jakby na to nie patrzeć, Len to nie żadne, nadnaturalnie świecące zjawisko, tylko wojownik z krwi i kości. Jak się wkurzy i wpadnie w szał bitewny, to nie wiem, czy znajdzie się drugi, który by mu sprostał. Poza tym chemia, jaka pojawia się między tą dwójką, zwyczajnie dodaje fabule pikanterii. Drogie Panie, jeśli więc szukacie czegoś z przysłowiowym "jajem" ale i rozsądną ilości nienarzucającego się romantyzmu, to jest to cykl dla Was.
Eh te czasy, kiedy Trybikowe wydawnictwo potrafiło wybierać grafiki na okładki.
Wyobraźcie sobie samotną matkę z dzieckiem, która kątem mieszka u rodziców i próbuje jakoś wyżyć ze skromnej, redaktorskiej pensji. Pomyślcie o tych wszystkich trudach wychowawczych i problemach dnia codziennego, z jakimi musi się zmagać. Materiał bardziej na książkę obyczajową niż powieść spod znaku fantastyki. Chyba że dodamy do tego niespodziewany spadek, wnoszący do jej majątku, poza domem na zupełnym wygwizdowie, całą gromadę duchów i masę nadprzyrodzonych problemów. Brzmi lepiej, prawda?
W 2008 roku miłośnicy prozy Ewy Białołęckiej wpadli w niemałą konsternację, widząc na półkach księgarń książkę "Wiedźma.com.pl" z tak dobrze znanym znakiem trybików, zamiast ostatniego tomu "Kronik Drugiego Kręgu", jak do tej pory, sygnowanych znakiem runy. Co się tam działo, nie mnie wnikać. Fakt, że na "Czas złych baśni" czytelnicy czekają już dziewięć lat, jest materiałem na inny wpis, więc nie oceniajmy książki po autorze, dopóki się jej nie przeczyta.
Największą zaletą tej powieści jest humor z jakim zostaje opisana wieś widziana oczami typowej "miejskiej dziewczyny". Drugą z kolei są liczne nawiązania do szeroko pojętej kultury fantastycznej, na której wychowały się całe rzesze fanów. Niedoskonałość głównej bohaterki sprawia, że jeszcze bardziej ją lubimy, ponieważ łatwiej nam się z nią utożsamiać. Zdecydowanie nie należy też do tych biuściastych, filigranowych panienek, wymagających ratowania. To matka w glanach, gotowa pozabijać w wszystkich, którzy zagrożą bezpieczeństwu jej sześcioletniego syna. Oczywiście jest i ON. Równie nieidealny jak ona sama. Co prawda to pan doktor z prawdziwym dyplomem uczelni medycznej, ale za to alkoholik. Jego łobuzerki wygląd "Sawyera z >>Lost<<", jednak wpasowuje się na tyle w jej poczucie estetyki, że postanawia zaryzykować i (tu wkraczamy w obszar wielu uniesień i niespełnionych kobiecych marzeń) zmienia go! Drogie Panie, czyż nie warto przeczytać o tym, jak ona to zrobiła?
I okładka, żebyście wiedzieli czego szukać w księgarni :)
Muszę przyznać, że jest jedna z tych nielicznych książek, które kupiłam tylko i wyłącznie patrząc na okładkę. Byłam wtedy w początkowym stadium swojej fascynacji steampunkiem i choć nie jestem z tego powodu zbyt dumna, to jednak pozwoliło mi to nabyć naprawdę niezłą powieść. Rzecz dzieje się w XIX-wiecznej Bawarii, w jednym z zacniejszych ówczesnych hoteli. To on ma się stać sceną zmagań tajnych agentów, mistrza sztuk tajemnych i śpiewaczki operowej z tajemniczym Bractwem Światła. Jest to jednak tylko preludium do zmagań z mroczną istotą, w które zostaje wplątana panna na wydaniu o nieco nietuzinkowej i niekoniecznie zgodnej z prawem przeszłości. Wszystkie te tak zgoła różne postaci, autorka wrzuciła w awanturniczo-romantyczną przygodę, tylko z lekka zabarwioną kolorem magii, w postaci prastarych stworzeń nazywanych Si lub feyonami. Najlepsze jest to, że opisani bohaterowie nie są tacy, jak moglibyśmy się spodziewać po ich wstępnym przedstawieniu. Pod ogólnym wizerunkiem, dostępnym dla wszystkich, kryje się nieraz drugie czy nawet trzecie dno, przez co fabuła staje się dużo bardziej interesująca, a my nie możemy być do końca pewni, jakie decyzje zostaną przez nich podjęte. W przeciwieństwie do wcześniej opisanych książek, trudno wskazać na parę wiodącą, ponieważ niemal wszyscy protagoniści przeżywają pewne sercowe rozterki, rozstrzygane wraz z ostatnim rozdziałem powieści. Niech Was jednak nie przestraszy ta mnogość miłosnych wątków, ponieważ nie są one w stanie zdominować przygodowej fabuły, czyniąc ją bardziej atrakcyjną dla płci niewieściej. Jedynym poważnym mankamentem "Obsydianowego serca" jest fakt, że nie jest tym, czym powinna być wedle okładkowej reklamy: "powieścią gotycką z dozą czarnego humoru i szczyptą steampunku". Cudowne zdjęcie, które tak przyciągnęło moją uwagę, też nijak ma się do fabuły. Ktoś musi powiedzieć pewnym redaktorom, że jeśli powieść dzieje się w XIX wieku to nie można jej pakować za raz do jednego worka z tymi o parowej technologii. Ale powiedzmy, że to tylko takie niuanse, sprawy kosmetyczne, niemające wpływu na odbiór całości, którą spokojnie mogę polecić.
Jakoś tak trudno było je znaleźć na wspólnym zdjęciu.
Może i fantastyka jest domeną mężczyzn, gdzie nie ma miejsca na romantyczną miłość, kojarzoną z prozą dla neurotycznych nastolatek, jednak powyższe przykłady pokazują coś zupełnie innego. Da się napisać powieść osadzoną w świecie z magią i w komponować w nią trochę kobiecych wątków, nie tracąc przy tym na jakości. Fakt, opisane przeze mnie książki są "łagodniejsze" niż męska klasyka, ale czy przez to gorsze? Podejrzewam, że to tylko drobny wycinek babskiej fantastyki. Znacie jakieś inne powieści, które wpasowują się w ten szczególny nurt? Jeśli tak, podzielcie się nimi w komentarzach.