Wśród moich znajomych istnieje przekonanie, że czytam dużo, żeby nie powiedzieć wręcz nałogowo. Ponadto uważają, iż chyba czytałam już wszystko, gdyż zawsze wiem o jakiej książce mowa. Jakby tego było mało, ponoć posiadam jakieś sprytne urządzenie do zmieniania czasu, ponieważ średnio co drugi dzień można mnie było spotkać z inną książką na uczelni. To nie możliwe. Przecież nikt tak szybko nie czyta! Prawda jest taka, iż moim skromnym zdaniem, czytam o wiele za mało. Bez wątpienia mniej niż bym chciała. Dlatego wykorzystuję do tego każdą wolną chwilę spędzoną w autobusie. I jakieś tam zaległości czytelnicze udaje mi się nadrobić. Możecie wierzyć lub nie, ale posiadam takowe. Szczególnie z zakresu klasyków tak uwielbianej przeze mnie fantastyki. Aż wstyd się przyznawać. Jednak z drugiej strony, znając swoje niedoskonałości, należy z nimi walczyć i przekuwać w zalety. Dlatego też postanowiłam sięgnąć do korzeni i na poważnie zabrać się za uzupełnianie swojej wiedzy z zakresu szeroko pojętej literatury fantastycznej.
"Kto czyta, nie błądzi"
[]()
Na pierwszy rzut poszedł Kurt Vonnegut i jego "Kocia kołyska". Samego autora poznałam w momencie, kiedy Hadynka rozmkiniała na temat jednej z jego pierwszych książek - "Syreny z Tytana". Oczywiście bardzo szybko sama przeczytałam tę powieść, wyrabiając sobie na jej temat własne zdanie i pozostając w nie lada konsternacji. "Syreny..." nie były tym czego się spodziewałam. Nie mniej jednak okazały się na tyle zajmującą lekturą, bym bez większych obaw sięgnęła po kolejną pozycję z dorobku tego autora. Dlaczego "Kocia kołyska"? Ponieważ była to najstarsza, za raz po "Syrenach..." książka Vonneguta, jaką byłam w stanie załatwić sobie do czytania. Jakaś pokrętna logika podpowiadała, że im lektura starsza, tym bardziej klasyczna, więc jak najbardziej spełniała moje wcześniejsze założenia.
Wszystko zaczęło się od chęci napisania książki i to nie byle jakiej. Narrator - John - chciał stworzyć powieść biograficzną o człowieku nazywanym ojcem bomby atomowej - Feliksie Hoenikkerze. Miał nawet na to świetną, moim zdaniem, koncepcje. Pragnął opisać, co działo się z ludźmi związanymi z jej tworzeniem w dniu, kiedy Amerykańskie Siły Zbrojne, zrzuciły ten śmiercionośny ładunek na Hiroszimę. No ale jak na tak poważny temat przystało, musiał najpierw zebrać informację. Tylko że w miarę przybywania materiałów, poznawania sekretów rodziny Hoenikkera i jego tajnych projektów, John coraz bardziej oddalał się od swojej pierwotnej koncepcji. Katastrofy, która następuje potem, nikt się nie spodziewa.
Nawet po przeczytaniu książki, nie mam pojęcia, o co chodzi z tą okładką.
Powieść ma bardzo ciekawą konstrukcję. Raptem dwustustronicową fabułę podzielono na sto dwadzieścia siedem, niezwykle precyzyjnych rozdziałów, w których autor opisując pozornie zwyczajne, niemal błahe wydarzenia, przemyca ZDANIA. Są to Zdania podpowiedzi. Zdania wybudzające z książkowego letargu. Zdania wróżby, wymagające niezwykłego skupienia. Zdania obuchy, pozornie nie przystające do reszty, ale stopniowo przygotowujące nas na to, co ma nadejść. Muszę przyznać, że z początku myślałam, iż pomyliłam książki, przekręciłam nazwisko autora i natrafiłam na jakieś political fiction. W przeciwieństwie do "Syren..." nie dostajemy klasycznego s-f. Autor bawi się rzeczywistością, zmieniając ją tak subtelnie, iż granica pomiędzy fikcją literacką a historyczną zgodnością niemal niezauważalnie zostaje zatarta. Wszystko, co opisał mogło i nadal może się zdarzyć. Mimo że utwór powstał ponad pół wieku temu, w pewien sposób ciągle jest aktualny. Ludźmi wciąż targają te same namiętności, wciąż łudzą się tymi samymi kłamstwami, wciąż chcą widzieć "kocią kołyskę" tam, gdzie widać tylko poplątany sznurek.
I tytułowa kocia kołyska.
Ta niepozorna książeczka wymaga od czytelnika więcej, niż można by się spodziewać po powieść nazwanej na cześć absurdalnej, dziecięcej zabawy. Autor komentuje, kpi i wyśmiewa każdego, kto chce się zasłonić wielkimi ideami. Bo wszystko jest fałszem. I nauka. I religia. Nawet miłość. A tam gdzie spodziewalibyśmy się ostatecznego końca, człowiek radzi sobie zaskakująco dobrze. "Kocia kołyska" powinna nas kierować do swoistych przemyśleń, refleksji, do których dochodzenie, w normalniej sytuacji, mogłoby być zbyt mozolne. Na szczęście pan Vonnegut posiada niezwykły dar posługiwania się słowem, charakteryzujący się prostotą i trafnością komponowanych zdań. Treść więc nas nie zamęczy, ale spowoduje, że zaczniecie się zastanawiać "Co tu się właśnie wydarzyło?" Polecam wszystkim, którzy prócz rozrywki, pragną od książki czegoś więcej.