A co mi tam, czyli jednak robię podsumowanie

Raczej nie jestem fanką wielkich końcowo-rocznych posumowań. Raz, że "moda" na takie wpisy o tej porze roku mnie zawsze zniechęcała, a dwa, zawsze było coś ważniejszego do napisania. Tylko, że w tym roku wydarzyło się tyle różnych rzeczy, iż spokojnie mogłabym je rozbić na trzy ciekawe lata. Skompresowanie tego wszystkiego do nierozciągalnych dwunastu miesięcy poskutkowało oczywiście wewnętrznym chaosem i brakiem czasu na niektóre aktywności. Doba z gumy nie jest, choć czasami bardzo bym tego chciała.
[]()

Rok zaczął się dla bloga dobrze: stabilnym przytupem i unormowaną liczbą wyświetleń. Wszystko było zadbane i dograne, a pomysły na wpisy piętrzyły się w notatniku. Aż przyszedł marzec, a wraz z nim równoczesne ciągnięcie pracy i stażu. Kiedy w kwietniu i w maju zaczęłam się odbijać od tego przykrego spadku, nagle przyszedł czerwiec a wraz z nim przeprowadzka i zmiany po dwanaście godzin. Cały lipiec to było jedno wielkie urządzanie się w nowym lokum, w nowej pracy i ogólnie mierzenie z nowymi wyzwaniami. Od września mogę pochwalić się jako taką stabilizacją, ale to wciąż nie jest to, co było i z trudem odbudowuję utracony elektorat. Jednak wciąż nie jest to to, co było. Co nie znaczy też, że stanęłam w martwym punkcie.

image

Dowody na załączonym obrazku

Udało mi się rozwinąć skrzydła (a przynajmniej lubię tak sobie wmawiać), nawiązałam współpracę z kilkoma różnymi portalami, co w konsekwencji doprowadziło do współautorstwa tekstu na jednym z węgierskich portali fantastycznych (ho, ho, ho, publicystka międzynarodowa pełną gębą). Książek chwilami przychodziło do mnie tak dużo i tak często, że listonosz zapisał sobie numer Lubego, wiedząc że nieraz łatwiej się z nim skontaktować niż ze mną (praca za pierwszym stołem nie zawsze pozwala na odbieranie telefonów kiedy się chce). Stos powieści do przeczytania przerodził się w ścianę, a dowcipy o tym, że niedługo będziemy mogli własną bibliotekę otworzyć powoli przestawały śmieszyć. Regał wielkości ściany też zaczął być coraz bardziej realnym projektem, choć perspektywa samodzielnego remontu na taką skalę nieco przeraża. Ale nie o tym chciałam pisać.

W tym roku przeczytałam... dużo. Konkretnych liczb nie podam, a wszystkich recenzji nie zliczę, ponieważ to i tak nie odda całkowitej liczy przeczytanych pozycji (nie o każdej książce przecież pisałam; część z nich była czytana, o dziwo, dla rozrywki). Tym samym znacznie zawyżam średnią, wyrabiając normę dla całego bloku. Równocześnie przypomina mi się sytuacja z Jagaconu, gdzie jedna z uczestniczek prelekcji zapytania ile książek rocznie czyta, odpowiedziała że sporo i rzuciła liczbę dziesięć. Taaaak... Czyli mój miesiąc, dwa... Ale fakt, w kraju, w którym większość ludzi nie przeczytała w ciągu roku nawet jednej pozycji, i dziesięć wydaje się być liczbą olbrzymią.

A skoro o Jagaconie mowa... Była to zdecydowanie najdziwniejsza, najbardziej postrzelona i chaotyczna aktywność w jakiej brałam udział w tym roku. Takiego połączenia wściekłego szczęścia z poczuciem wiary we własne możliwości dawno nie zaznałam. Niesamowitym jest to, jak udało mi się sprostać nawet najbardziej wymagającym niespodziankom i, mimo pewnej frustracji, nie oddałabym tego doświadczenia i nie zamieniła na nic innego. Co więcej, dałam się wpakować w jeszcze większą sprawę. Świat się chyba nie skończy, jeśli się pochwalę, że na przyszłorocznej imprezie będę odpowiedzialna za gości specjalnych (stanowisko stworzone z myślą o mnie). Znaczy to ni mniej ni więcej, że oprócz roztaczania matczynej opieki nad nimi w trakcie trwania konwentu, będę też odpowiedzialna za to, kto nas odwiedzi na Jagaconie i jak przebiegną panele udziałem gości (ha, ha ha, po co ja się przyznaję). Z jednej strony przeraża mnie odpowiedzialność konwentowa jaka na mnie spoczywa, a z drugiej nie mogę przestać myśleć i planować, jak to wszystko zorganizuję. Innymi słowy: boję się, ale już nie mogę się doczekać.

image

Jagacon. Oj będzie się działo, skoro Mróz się bierze za spraszanie gości

Smutkiem napawa mnie fakt, że tak niewiele fantastycznych imprez odwiedziłam w tym roku, ale obok moich reakcji na tłum nie mogę przejść obojętnie. Ale na przyszły rok nad ilość planuję przedłożyć jakość i oprócz oczywistego Jagaconu, myślę też o Falkonie. Ile razy byłam w Lublinie, tylekroć rzewnie wspominam te wizyty. A konwent sam w sobie jest drugą imprezą w Polce, na której najlepiej mi się prowadzi prelekcje. Nic więc dziwnego, że pragnę tam wrócić. Z tej okazji chciałabym stworzyć nową prezentację o ziołach. Do listopada trochę czasu jest, więc zdążyłabym i stosowne książki zakupić i się przygotować, i jeszcze ją przetestować na mniej licznej publiczności. W każdym razie jest koncepcja i trzeba za nią podążać.

Jakie plany na przyszły rok? Więcej czytać, więcej pisać i znaleźć jeszcze czas na rysownie (koniecznie (!) skoro dorobiłam się wielkiego stołu w salonie). I uderzyć ciut w prozę (chociaż dla siebie). Do tego jeszcze przygotowanie stroju, który chciałabym nazwać Ultimate Mróz Cosplay, ale czy coś z tego wyjdzie, zobaczycie dopiero na Falkonie (ewentualnie). A, i przede wszystkim, bardziej dbać o bloga. Niech te wpisy pojawiają się z mniejszą częstotliwością, ale niech nie tracą na jakości. Przynajmniej tego bym sobie życzyła na ten przyszły rok. Wam natomiast życzę wytrwałości i kolejnych 365 dni przeżytych ze mną.

Poprzedni Następny