Bo świat jest zły i brzydki, czyli dajcie mi coś budującego!

Odkąd mój stosik recenzencki znacznie się powiększył, zostało mi mniej czasu na czytanie własnych, od miesięcy wyczekiwanych powieści. Wszystko zgodnie z zasadą "Najpierw obowiązki", choć Luby zasugerował modyfikację, by co trzy recenzenckie czytać jedną dla frajdy w ramach umysłowego odpoczynku, co patrząc po grubości niektórych pozycji, powinnam zastąpić konkretną liczbą stron, ale mniejsza o to. Fakt, że dzięki temu jestem w miarę na bieżąco ze współczesną prozą fantastyczną i innymi nowinkami, ale dostrzegam też niepokojącą prawidłowość - brak budujących książek. Może to tylko kwestia zwyczajnego pecha związanego z nagromadzeniem tytułów o negatywnym wydźwięku i krytyce wobec świata, ale nie jestem pewna czy tylko o to chodzi.

image

Tak mi jakoś pasuje do dzisiejszego wpisu
[]()

Zaczęło się od Fobii Dawida Kaina. Choć powinnam raczej powiedzieć, że wówczas zaczęłam dostrzegać tą niepokojącą prawidłowość. Przepuszczony przez wyżymaczkę mózg podświadomie zaczął szukać czegoś, co zlikwiduje stan przygnębienia, w jaki wpędziła mnie proza pana Kaina. Nie chciałam lekkiej opowiastki pełnej sielskości, różu i humoru. Chciałam przeczytać coś co mnie podbuduje, pokrzepi lekko przetyraną duszę, a może i pozwoli się wypłakać. Oczywiście mogłam sięgnąć po coś sprawdzonego i w pierwszym odruchu faktycznie wygrzebałam z kartonów Dom na Sekwanie... ale.. potrzebowałam czegoś jeszcze. Rzuciłam się więc w wir nowości i czytelniczych zachciewajek. I trwam w nim coraz bardziej zawiedziona.

Andumenia. Przebudznie (recenzja dla Gildia.pl), konkursowy debiut Moniki Glibowskiej, która swoją prozą pokonała setki rządnych publikacji konkurentów, okazała się pełna pałacowych gierek, planów, konszachtów i wzajemnego wbijania sobie noże w plecy, jakby chcąc udowodnić, że nawet przyjaciołom ufać nie można. Serce kolei, opowiadanie "młodego gniewnego" Orbitowskiego ze zbiorku Wigilijne psy już na dzień dobry zaserwowało mi mocny cios w potylicę, bo w ludziach jest tylko mrok, zepsucie i choroba. Ampułka Krzysztofa Abramowskiego (antologia Na nocnej zmianie. Pióra Falkonu recenzja dla Gildia.pl już się pisze) nie dość, że osadzona w zimowej postapokaliptycznej Polsce, to jeszcze udowadnia, że hasło "człowiek człowiekowi wilkiem" wydaje się być obrazą dla wilków. Gwoździem do przysłowiowej trumny stało się bardzo gorzkie opowiadanie Marcina Przybyłka z tej samej antologii, zatytułowane Future Fame. A to tylko kilka przykładów. Czy świat stał się naprawdę tak podłym miejscem, że pisarze - elita intelektualna narodu - potrafi dostrzec w nim tylko złe rzeczy?

image

Zamiast dołujących obrazków, postanowiłam wrzucić zdjęcia książek, o których wspominam.

Nie odbieram im prawdziwości spojrzenia, próby wypunktowania wad społeczeństwa i pokazania, że nie tędy droga. Któż inny ma to zrobić, jak nie pisarz, który przez dar słowa i własny pomyślunek jest w stanie odrzeć z fałszu i zakłamania cukierkowy obraz rzeczywistości. Trzeba to pokazywać, ostrzegać przed tym, do czego mogą doprowadzić nasze czyny czy obojętność jeśli się nie zmienimy. Tylko nie macie wrażenia, że równowaga prozy o wydźwięku pozytywnym i negatywnym została zachwiana? Coraz bardziej lubujemy się w czarnowidztwie, hołubimy antybohaterów, krew, choroba i degrengolada stały się nam najlepszymi rozrywkami. Więc czy głosy krytyczne wywołują wstyd i zastanowienie czy też niepotrzebną ekscytację faktem, że są ludzie, którym przytrafiają się gorsze rzeczy i nas to na szczęście nie dotyczy. Nawet najwłaściwsza krytyka może zaginąć w tej fali negatywnej energii, która zaczyna wybrzmiewać w prozie. A raczej, którą zaczęłam dostrzegać.

Nie szukam naiwności, nie szukam sielskości, która złudną pacyną przykryłaby obraz współczesnego świata. Aż za dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest on zbyt przyjemnym miejscem, tylko czy krytyka i ujawnianie nieprawości, niedorzeczności i szeroko pojętego zła zmieni go w chwili, kiedy nurzanie się w tragediach sprawia taką przyjemność? Brakuje mi budujących myśli, światełka w tunelu, które nie okazałoby się pędzącym z naprzeciwka pociągiem. Dlatego proza Whartona znalazła sobie specjalne miejsce w moim sercu.

image

Całość przypomina mi sytuacje z niedzielnymi kazaniami w Pollyannie. Może i sytuację w literaturze powinna zmienić jakaś mała dziewczynka, która pokaże pisarzom odrobinę dobroci w ludziach?

Nie wiem ilu z Was miało okazję czytać Ptaśka, Tato czy w Księżycową, jasną noc, a przecież to tylko najgłośniejsze tytuły. Ja chyba najbardziej ukochałam te bardziej biograficzne książki jak chociażby Dom na Sekwanie i Historie rodzinne. Mimo bardzo szczęśliwego i pozornie sielankowego obrazu rodziny Whartonów, ich życie nie jest idylliczne. Ciągłe problemy finansowe, śmierć dziecka, katastrofy mieszkaniowe, nie sprzedane obrazy...Tragedie ich nie omijały, tak samo jak dobrzy i źli ludzie. Wharton niczego nie koloryzuje, nie wybiela, nieraz jest szczery aż do bólu, a czytelnik pragnie, żeby zmienił tę historię, żeby to jednak tak się nie toczyło. Pod tym względem autor bywa brutalny, ale (i to "ale" właśnie jest w tym wszystkim najważniejsze) nie pozostawia człowieka obdartego z nadziei. Jak źle by się nie działo, przebrzmiewa w nich dobroć, to jasne światło pozytywnej energii, która zdaje się mówić: Świat jest do dupy, ludzie są podli, ale nie wszystko i nie każdy. I chyba to jest w tym wszystkim najważniejsze.

Świat nie jest idealny. Ale też nie stanie się taki, jeśli będziemy dostrzegać w nim tylko zło, rozkład i zwyczajną ludzką podłość. Może więc zmienić nieco twórczą strategię i stworzyć coś budującego, wychwalającego zalety i piękno, ale nie naiwnego. Tak dla odmiany. Dla równowagi w przyrodzie. Wyzywam Was pisarze, którzy to czytacie! Wyzywam wszystkich dostrzegających tylko zło i tragedie. Spójrzmy na świat inaczej. Podbudujmy serca tych, którzy już tracą nadzieję. Ot, takie wyzwanie dla wszystkich. Wyzwania są ostatnio modne, więc może i to się sprawdzi.

Poprzedni Następny