Witajcie znów po dłuższej, choć nie do końca planowanej przerwie. Jak możecie się domyślać, częściowo była ona spowodowana spędzaniem świąt w moich domu rodzinnym w Kielcach, a także niecodziennymi planami sylwestrowymi. No cóż, powrót do normalności po takiej dawce przeżyć trochę zajmuje. Kiedy zasiadłam w niedziele do swojego cotygodniowego sprawozdania odkryłam, że przez ostatnie siedem dni działo się u mnie naprawdę dużo. Każda wizyta w Kielcach skłania mnie do refleksji i doceniania faktu, jak miasto to zmieniło się na przełomie ostatnich pięciu lat, o czym już nieco wspominałam w poście o "Cafe Rita". Najbardziej cieszy a zarazem smuci mnie fakt, że istoty o podobnych do moich zainteresowaniach, mają w końcu gdzie wyjść i spędzić czas w towarzystwie im podobnych. W Kielcach w końcu zaczyna się dziać. A gdzie tkwi przyczyna mojego smutku? Pamiętacie, gdzie spędzam większość roku? No właśnie... W każdym razie jako lokalna patriotka zawsze staram się poświęcić nieco czasu swojemu miastu (a także tej jednej, wyjątkowej istotce, która wytrzymuje moje ponad miesięczne nieobecności), w trakcie moich krótkich wizyt. Dlatego też postanowiłam podzielić się z Wami wizytą w pewnym szczególnym, kieleckim lokalu.
Ha ha! Zdjęcia własne i pierwszy raz nierobione "mydelniczką", choć czymś niewiele lepszym.
[]()
Kiedy konwentowałam się na Sabacie, dowiedziałam się, że w Kielcach ma wkrótce zostać otworzona klubokawiarnia Quest, w której będzie można zasiąść do stolika z planszówką, kartami czy też z sentymentem odpalić stare gry komputerowe. Oczywiście byłam na otwarciu 30 października, ustawiając sobie wolne w swojej stażo-pracy tak, by wszyscy byli zadowoleni. Wpis wtedy się nie pojawił z dwóch zasadniczych powodów: mojego prywatnego planu publikacyjnego i bardziej prozaicznego faktu związanego z brakiem miejsca w Quescie. Za nim z moją kochaną M. cudem dopadłyśmy wolnego stolika, którym i tak podzieliłyśmy się z sympatycznymi graczami (pozdrowienia dla chłopaków, jeśli to czytacie i pamiętacie), zdążyłyśmy już skosztować złocistych trunków w innym miejscu. Dlatego też poważniejszą relację postanowiłam odłożyć na później. Z pierwszych wrażeń jakie mi wówczas towarzyszyły był zachwyt i zdziwienia steampunkowym wystrojem lokalu. Tryby, rury od kotłów parowych, sterowiec i portrety steam-cosplayerów na ścianach kojarzyły mi się tylko z kilkoma tytułami gier np. z Wolsungiem, kiedy to spodziewałam się klimatu Mario i Pacmana, ale że w moich żyłach płynie para i atrament zamiast krwi, przecież nie będę na to narzekać :).
Drugim i do tego bardzo subiektywnym wrażeniem, było liźnięcie "sławy". Już od pierwszych chwil w Quescie nie mogłam oprzeć się wrażenie, że część z gości jest mi znana z widzenia, co zrzuciłam na karb moich wizyt na Jagaconie i Sabacie. Na małych konwentach łatwiej zapamiętać ludzkie twarze, bo nie jest ich aż tyle. Ale kiedy zagadał do mnie człowiek znający mnie z imienia i ksywki, autentycznie zbaraniałam. Robię prelekcje, przedstawiam się ludziom, ale żeby później wykorzystywali tę wiedzę, tego się nie spodziewałam. Dobrze, że przy innym spotkaniu, kiedy usłyszałam "czytałem Twój tekst" byłam już nieco znieczulona i nie spaliłam raka tylko wdałam się w rzeczową dyskusję na jego temat. Pierwsza reakcja na żywo, dotycząca mojego pisania - achievment odhaczony. Jednak, żeby być bardziej obiektywną, rzetelną i nieodurzoną zachwytem, a także porobić stosowne zdjęcia, wybrałam się do Questu po raz drugi.
Szczególne pozdrowienia dla osób, które bawił pomysł "robienia zdjęć na bloga" :)
W ostatni staroroczny poniedziałek znów zawitałyśmy tam z M. Termin był podyktowany długością mojej przerwy świątecznej jak i praktycznością. Doświadczone poprzednią wizytą, chciałyśmy przecież znaleźć miejsca i naprawdę spędzić ten czas w lokalu. Możecie sobie więc wyobrazić moje zdziwienie, kiedy w najgorszy dzień tygodnia, w godzinach średnio na jeża obleganych, nie znalazłyśmy żadnego wolnego stolika. Ludzie tam autentycznie siedzieli i grali, a lokal, mimo że dwu-salowy, wydawał się zbyt mały, żeby pomieścić wszystkich chętnych. W poniedziałek? Naprawdę? Nic to, trzeba było zajrzeć za jakiś czas. Tym razem szczęście objawiło się w postaci małego stolika tuż przy drzwiach i mikro-choince, za to blisko baru i z dobrym widokiem na pierwszą salę. Zasady Questu są proste: pijesz lub jesz, masz prawo do darmowego wypożyczenia dowolnej, dostępnej gry pod zastaw dowodu osobistego lub 20 zł. Komputery wynajmuje się na godziny. Ta przyjemność jest niestety dodatkowo płatna, ale od stanowiska, a nie od ilości osób, które przy nim siedzą, bo co to za granie w pojedynkę. Stoliki są na tyle duże, że spokojnie mieszczą się przy nich cztery osoby, co jest optymalną liczbą graczy w wielu planszówkach. Pozwalają też na spokojne rozłożenie wszystkich ich elementów bez zbędnego ciśnięcia się na zbyt małej powierzchni. Oczywiście w drugiej sali znajdą się też większe stoły na poważniejsze, wieloosobowe rozgrywki, w tym jeden pokryty zielonym suknem, na bardziej tradycyjne, karciane rozgrywki.
Menu oferuje zarówno napoje bez- jak i alkoholowe, a także przekąski, więc podejrzewam, iż każdy znajdzie tam coś dla siebie. Także ceny oscylują wokół średnich kieleckich, choć znajdą się tam też trunki, których nie spotkałam w żadnym innym lokalu w Kielcach (jednakże nie jestem tu żadnym wyznacznikiem, raz że rzadko bywam w mieście, dwa że zazwyczaj chodzę do knajp przeze mnie lubianych). Muzyka grająca w lokalu jest przyjemna, zazwyczaj rockowa i niedominująca. Stanowi bardziej tło dla toczących się rozgrywek i rozmów, a nie dominantę wizyty w tym miejscu, nie musicie się więc obawiać, że będziecie musieli ją przekrzykiwać, żeby porozumieć się z siedzącą obok osobą (już w innych miejscach mi się zdarzało). Mimo krótkości wizyty (czas potrzebny na wypicie jednego piwa) zdążyłam zauważyć, że Quest dorobił się już stałych klientów, co jak na dwa miesiące działania, wydaje mi się niezłym osiągnięciem.
Rzut okiem na gry...
...i zaopatrzenie baru.
__
Podsumowując Quest wydaje mi się idealnym miejscem na spotkanie ze znajomymi, którzy dzielą z Wami pasję do gier. Jeśli macie problem ze znalezieniem lokacji, przyjdźcie tu. Na pewno nie będziecie zawiedzeni. Trochę gorzej wygląda sprawa kameralnych spotkań we dwójkę. Tak zwyczajnie żeby siąść i pogadać. Dwuosobowych miejscówek jak na lekarstwo, a trochę głupio zajmować duży stół. Nie mniej jednak nie jest to faktycznym mankamentem lokalu, którego przecież główną myślą było przecież stworzenie miejscówki do grania, z czego wywiązuje się doskonale. W tym miejscu chciałam także podziękować za możliwość zrobienia zdjęć, które znajdziecie na końcu wpisu, a także zaprosić wszystkich kielczan do polubienia TwarzoKsiążkowego profilu Questa. Właściciele lokalu ogłaszają tam różne, ciekawe wydarzenia, których są organizatorami między innymi Ligii Heartstone'a czy spotkania Pastafarian. To idealny sposób, żeby być ze wszystkim na bieżąco. Tym samym pragnęłabym Was zaprosić i zmotywować do choć jednej wizyty w Quescie, chociażby po to, żeby na własnej skórze się przekonać, jak tam właściwie jest. Niech Gry Będą z Wami i do przeczytania następnym razem.