Zdarzało mi się oceniać magazyny wydawane przez debiutantów w tym fachu. Czasopisma tworzone przez fanów, dla fanów, bardziej opierające się na zasadzie wolontariatu niż prawdziwej chęci zysku. Jest to szczytna i jak najbardziej słuszna idea, bo prasy fantastycznej u nas jak na lekarstwo albo jeszcze biedniej. Więc, poniekąd z chęci zjednoczenia się z ich twórcami, brałam, kupowałam, czytałam i pisałam. Żeby choć trochę pchnąć tę wiedzę dalej, by choć kilka osób więcej dowiedziało się o istnieniu tytułu. O skuszeniu się na zakup numeru nie wspomnę, bo aż takiego daru przekonywania nie posiadam, ale może? W każdym razie rozumiałam ich chęci, starania i zwyczajnie chciałam pomóc, nawet jeśli opinia miała być tak chłodna, jak nazwa tego bloga. Nigdy nie spodziewałam się, że o tę pomoc poprosi gigant, będący dla mnie synonimem prasy fantastycznej w Polsce. Kolos, wyznacznik poziomu, do którego powinno się aspirować. Innymi słowy siła, po której nigdy nie spodziewałam się takiej prośby, a przynajmniej nie skierowanej do małej mnie. A jednak.
Tym samym dość niespodziewanie, zapraszam Was do przeczytania recenzji marcowego numeru Nowej Fantastyki.
[]()Z okładki marcowego wydania Nowej Fantastyki kusi nas Scarlett Johansson i zwiastuje kontrowersje, jakie zapewne pojawią się po wyświetleniu aktorskiej wersji kanonicznej już mangi "Ghost In the Shell". A wszystko przez temat numeru -
Femboty i wzorce kobiecości
Do ciekawszych tekstów publicystycznych tego numer należy bez wątpienia
Język pierwszy
, w którym Maciej Parowski zastanawia się nad bolączką wszystkich miłośników fantastyki: dlaczego nasz ukochany gatunek jest tak marginalizowany. Dlaczego literatura oparta na wyobraźni, wyobraźni, która pcha człowieka do odkryć, jest uważana za twórczość gorszego sortu? Z przyjemnością widziałabym ten tekst w jakimś, nazwijmy to "niebranżowym" magazynie, ale zdaję sobie sprawę, że upartych i tak nim nie przekonam. Wiem, że całość kojarzy się z samogłaskamiem fantastów po główce, żeby podnieść nieco poczucie własnej wartości, ale dobrze jest poznać tę garść rozsądnych i logicznych argumentów, by w przyszłych sprzeczkach z nie-fantastami, wiedzieć co powiedzieć. Na osłodzenie sobie pisarsko-fantastycznego żywota z przyjemnością zagłębiłam się w
Labirynt nauki
Krzysztofa Piskorskiego, udowadniający, jak wiele inspiracji możemy znaleźć w historii nauki. Autor z werwą i energią opowiada o możliwościach wykorzystania co ciekawszych motywów we własnoręcznie tworzonych opowieściach. I tą właśnie energią bardzo łatwo się od niego zarazić. Pomijając już fakt, że sam tekst można uznać za potwierdzenie tego o czym pisał Maciej Parowski w swoim felietonie.
Foto. Jacek Łukawski
(P.S. Ogólnie mam nadzieję, że w filiżance jest gorąca czekolada).
I jeszcze chciałabym poświęcić kilka słów działowi recenzenckiemu, bo cóż by to był za magazyn dla miłośników fantastyki, bez recenzji nowości - filmów, komiksów, książek - wszystkiego tego, co składa się na kwintesencję fandomu. Ale recenzować recenzje? W zasadzie chodzi mi o coś innego. Jako aspirująca recenzentka często czytam opinie innych dziennikarzy, nie tylko żeby skonfrontować poglądy, ale by poznać warsztat, zobaczyć podejście do tematu i odnieść je do swojego pisania. Wiecie, samokształcenie, ewolucja, praca nad sobą. I zwyczajnie nie mogłam się napatrzeć na te małe dzieła sztuki opiniotwórczej. Choć pozbawione ładunku emocjonalnego i srodze ograniczone liczbą znaków jak i miejscem publikacji, są niezwykle esencjonalne. Nie umiałabym do nich nic dodać od siebie, bo w gruncie rzeczy ich autorzy powiedzieli wszystko co najistotniejsze. I tej sztuki pragnęłabym się nauczyć.
A teraz kwestia najważniejsza i zapewne najbardziej wyczekiwana. Opowiadania. "Wiewiórka" jest utrzymaną w skandynawskich klimatach opowieścią o wyprawie grupy szczególnych wojowników - hamramirów. Samą historię czyta się niczym starą sagę z północy, opowieść o bohaterach posiadających odmienne spojrzenie na świat w stosunku do tego, do czego przyzwyczaili nas zachodni bohaterowi literaccy. Sam tekst ciekawi, fascynuje i poniekąd wprawia w ulgę, że nie jest to nasz świat. Z "Sierotami" Huberta Fryca miałam mały problem. Doceniam wizję jaką autor starał się przekazać czytelnikowi, kreację języka, zabawy narracją, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że by czerpać przyjemność z tekstu musiałabym "przesiąknąć złem" Rzeczowej niczym Antek. Że w pewien sposób trzeba by się poddać temu marazmowi, nieprawości i zgniliźnie, na chwilę zgubić gdzieś postrzeganie dobra, a potem już tylko patrzeć jak świat płonie... Czyli ogólnie rzecz biorąc bardzo sugestywny tekst (wystarczy spojrzeć, jak podziałał na biedną recenzentkę). Na szczęście redaktorzy za raz po tym wrzucili lekką i przyjemną "Hispaniolę" Marcina Jamiołkowskiego. Ten radosny i niekiedy mocno niedorzeczny tekst stanowił doskonały kontrast dla "Sierot" i pomagał zwyczajnie odreagować ciężkość poprzedniego utworu. Przy czym zmotywował mnie do nadrobienia "Kellera"
Foto. Jacek Łukawski.
__
Kiedy przegląda się różne teksty w internecie (oczywiście nie zawsze) nie można oprzeć się wrażeniu pośpiechu tworzenia, niekiedy połączonego z brakiem przemyślenia tematu. Nieraz w swobodnie prowadzone myśli wkrada się zgubny chaos, ponieważ nie czuwa nad nimi nikt prócz autora. Biorąc numer Nowej Fantastyki do ręki czuje się ogrom pracy całej masy ludzi, dopieszczających teksty do ostatniej literki. I choć jak wszędzie zdarzają się literówki, mniejsze lub większe błędy, wciąż czuć precyzje i profesjonalizm z jakimi powstawał każdy tekst. A to jest warte każdych pieniędzy. 9,99 zł z okładki wydaje się być przy tym śmieszną kwotą.