Znacie mój stosunek do thrillerów, horrorów i szeroko pojętej grozy. Dla przypomnienia, z tego typu utworami zapoznaje się jedynie w słoneczne, sobotnie poranki, gdy Luby i Mysza wylegują się obok mnie. Co zatem skłoniło mnie do sięgnięcia po antologię City 4? Chyba fakt, że groza grozie nie równa, a wszystko zależy od tego, czego człowiek się boi. Poza tym kilka znajomych nazwisk (Podlewski, Vizvary, Kyrcz) pozwoliło założyć, że mam przed sobą całkiem zacne czytadło. Ale wiadomo jak to jest: “Jedna jaskółka wiosny nie czyni”, a duża ilość najróżniejszych twórców bywa zarówno zaletą, jak i wadą antologii. Szczególnie, że moja opinia może być tylko jedna.
Czwarta odsłona serii
City
wita nas kubistyczną, w moim odczuciu, okładką. Choć nie jestem fanką aż tak artystycznych grafik, tak niejednoznaczną ilustrację traktuję jako zaletę wydania. To wyobraźnia podpowie nam, czego możemy doszukiwać się w poszczególnych splotach linii, i tylko ona zasugeruje, czy powinniśmy się tego obawiać. Z kolei, jako nałogowa kolekcjonerka książek, cierpiąca na permanentny brak regałów, będę narzekać na format antologii. Kwadrat 18 x 18 cm zaburza mi niemal tetrisowe ułożenie na moich półkach, powodując, iż będę musiała solidnie przemyśleć ułożenie całości, bo nijak nigdzie mi to nie pasuje.
Pierwszym tekstem, który przypadł mi do gustu, była
“Taksydermia”
Marka Zychli. Autor stworzył w nim mroczny, niepokojący klimat przesycony nieułagodzoną baśniowością w pierwotnym stylu braci Grimm. Dzięki umiejętnie wykorzystanym elementom folkloru irlandzkiego została zatarta granica pomiędzy rzeczywistą chorobą, a urokiem - wpływem istot nadprzyrodzonych. Ten brak jednoznaczności co do tego, na jakim polu powinno prowadzić się walkę o życie Zosi, wywołuje lęk i niepewność. na domiar złego (dobrego) w trakcie czytania nieustannie towarzyszyło mi napięcie związane z przekonaniem, że cała ta historia nie może skończyć się dobrze. Aczkolwiek dzięki temu otrzymaliśmy naprawdę wciągającą opowieść, którą czytałam z zapartym tchem, mimo poczucia permanentnego lęku.
Na swój sposób fascynujące było opowiadanie
“Gręboż”
Dariusza Muszera. Autor stworzył w nim zupełnie obcy świat, rządzący się własnymi prawidłami, niczym kosmiczne społeczeństwa z tekstów Urusli Le Guin. Co za tym idzie, wszystko musiało się dostosować do tej całkowitej obcości: narrator, będący niemal wiecznym wojownikiem nie znającej strachu rasy; miejsce akcji, co do którego nie możemy być pewni, czy to Ziemia z przyszłości czy kosmiczna kolonia; oraz ludzie, tak bardzo nie podobni do ludzi jakich znamy, że wątpliwości nie pozwalają nam ich tak określać. Z niemałą przyjemnością zagłębiałam się w tekst, próbując rozwikłać jego tajemnice i, mimo że nie wszystko udało mi się odkryć, po lekturze czułam się niesamowicie usatysfakcjonowana. Widać, to jedna z tych historii, gdzie ważniejsza jest droga niż dotarcie do celu.
Chyba najbardziej zaskoczył mnie tekst zatytułowany
“B.”
Bartosza Orlewskiego. Głównie dlatego, że mnie bawił, a nie przestraszał. Opowiadał o “magu”, którego cechuje sarkastyczny hedonizm, przyprószony dozą obojętności na świat. Ta jednak znika, gdy wszystko, co hołubi, miałoby zostać unicestwione. Bawiła mnie jego przekora, buńczuczność i niemal kocie prychnie w twarz zasadom. Przypominał mi nieco Crowley’a z “Good Omens” Pratchetta i Gaimana, a to już samo mówi o klasie postaci. Podobał mi się główny bohater, fascynowała magia tego uniwersum, a na dodatek wcale takie straszne nie było, więc, jak się można domyślać, jest to moja ulubiona historia z tej antologii.
Na zupełnie osobny akapit zasługuje
“Ukąszenie Lovecrafta”
Huberta Jarzębowskiego. Oczywiście w zbiorku poświęconym grozie, nie dziwi obecność tekstu nawiązującego do twórczości samotnika z Providence, ale jest w nim coś wyjątkowego. Mimo przesycającej go groteski, makabry i pewnej dozy obrzydliwości, paradoksalnie ma w sobie coś… uroczego. Nie wiem jak autor to zrobił, ale moje początkowe zainteresowanie przerodziło się w niedowierzanie, by w finale historii uraczyć mnie wzruszeniem. Pierwszy raz zdarzyło mi się, żebym tekst grozy czytała z takim samym uśmiechem z jakim witam na konwentach pluszowe maskotki Cthulhu. Nie uciekając się do cukierkowej słodyczy, autor dał nam po prostu piękną historię, co przy tego rodzaju krypnych opowieściach, jest dość ekscentrycznym zabiegiem, ale wyjątkowo udanym.
I w zasadzie w ten sam sposób trzeba by opisać każde z dwudziestu sześciu opowiadań zawartych w antologii. Niestety rzetelność nie idzie w parze z chęcią czytelników internetowych recenzji do zagłębiania się w tak długie teksty. Wspomnę jeszcze tylko, że
“Coś się nie zgadza”
Jarosława Turowskiego wywołało we mnie pierwszorzędne uczucie grozy, pomimo pewnej błahości historii. Podobnie było z
“Miejszczuchem”
Zetery Zelke, gdzie inspiracje
“Królem Olch
” były aż nadto widoczne oraz
“Pan patrzy”
Marty Sobieckiej i
“Windą”
Istvana Vizvarego”. Opowieści te, z początku zwykłe, wręcz spokojne, miały świetnie rozłożone napięcie. Niepokój, towarzyszący czytaniu, w końcowych zdaniach przeradzał się w autentyczny lęk, powodujący, że na jakiś czas musiałam odłożyć lekturę zbiorku. Ale nie tylko one tak miały.
Antologia
City 4
prezentuje szereg naprawdę świetnie napisanych tekstów. O każdym z nich byłabym w stanie powiedzieć coś dobrego. Niechlubny wyjątek stanowi
“Przebudzenie Ćmy”
Marcina Zwolenia. Niestety w przypadku tego tekstu fabuła opiera się na istnieniu klasycznej, opresyjnej dystopii i buncie głównego bohatera, który z początku wspiera reżim. Na dodatek całość sprawia wrażenie wyrwania z kontekstu, jakby opowiadanie było częścią czegoś większego, co nie zmieściło się w limicie znaków. Pomijając wtórność i przewidywalność historii, moim zdaniem brakuje jej doszlifowania i iskry wyjątkowości, które wyróżniłyby ją na tle podobnych. Praca z dystopijnymi motywami jest trudna i wymagająca, ze względu ilość i różnorodność tekstów (i nie tylko), jakie się z nimi pojawiły. Stworzenie opresyjnego ośrodka władzy i bohatera, który zmienia zdanie to, moim zdaniem, trochę za mało by się wykazać.
Podsumowując, jak to ze zbiorami bywa,
City 4
nie jest idealne, ale w większości przypadków prezentuje nam czytliwe i przejmujące teksty. Przyznam, że tym, co najbardziej zaskoczyło mnie podczas czytania, była różnorodność. Mój błąd polegał na założeniu, iż w trakcie lektury dreszcz grozy nie odstąpi mnie nawet na krok, jakby dominując moją przygodę z tą książką. Tymczasem, przy kolejnych opowiadaniach, pojawiały się coraz to nowsze, fantastyczne odczucia. I choć nadal twierdzę, że szeroko pojęte “przestraszacze” nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, to jednak
City 4
będę bardzo dobrze wspominać. Myślę też, iż każdy znajdzie w niej coś dla siebie.