Astronomiczna jesień za oknem wita nas deszczem, zimnem i wszechobecną ponurością. Od mniej więcej tygodnia mam wrażenie, że tę Złotą Polską ujrzę tylko w wystroju bloga, ale hej (!) wbrew nazwisku za temperatury nie odpowiadam. Mimo przygnębiającej aury Mróz czuje się jednak wyjątkowo dobrze. W filiżance paruje ciepła herbatka, w śniadaniu zrządzeniem dobrych bogów zawitała dawno niewidziana sałata, a remont ma się tak bardzo ku końcowi, że po niedzieli mają pojawić się nowe meble. Zatem żyć, nie umierać i w końcu pisać dopóki komputer, internet lub nadgarstki nie wyzioną ducha. Och jakże mi tego brakowało. Tym samym odkurzyłam stosik książe...
Powiem Wam, że recenzencko tytuły układają się w niepokojący sposób. Muszę przyznać, że ostatnimi czasy czytam jak opętana, co ciekawsze książki połykając nawet w dwa dni. Gorzej z pisaniem. W kolejce na zaopiniowanie czekają już co najmniej trzy pozycje, a kolejnych "must review" zwyczajnie nie ruszam, ponieważ wrażenie zwyczajnie mi się pomieszają. Ma to też swoją niewątpliwą zaletę, gdyż w końcu udało mi się przeczytać jakieś tytuły tak bardziej dla czystej frajdy. Nie powiem, przyjemna odmiana, jednakowoż trzeba by się w końcu wziąć co jakiejś konkretnej roboty. Tym samym dziś na tapetę wędruje drugi numer magazynu Fantom. Nie piszę "na...
Tak, przyznaję się bez bicia, na samo hasło, czy skojarzenie ze steampunkiem, reaguję wręcz chorobliwą ekscytacją. W zasadzie wystarczy mi powiedzieć, że książka będzie miała w sobie coś z klimatu wieku pary (albo była o smokach czy pisaniu), a ja już biegnę z wywieszonym jęzorem do najbliższej księgarni. Dlatego też, gdy zobaczyłam okładkę
Zatopić "Niezatapialną"
Anny Hrycyszyn, stwierdziłam, iż jest to książka, którą muszę przeczytać. Potem w internecie pojawił się skrócony opis fabuły, a w nim magiczne słowa takie jak "piraci", "parowce" czy "strzelaniny". Wówczas gdzieś w ciemnościach pod skórą zawyła awanturnicza część mojej natury, kt...
Wakacje nieubłaganie zbliżają się ku końcowi, studenci z niepokojem przeglądają notatki w obawie przed nadchodzącą kampanią wrześniową, a Nocny Król powołuje do życia smoka. Jakby na to nie patrzeć, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nieubłaganie coś się zmienia. Pierwszy września to taki mały Nowy Rok, kiedy to ucząca się barć postanawia sobie różne rzeczy. O dziwo całe lata uczenia się wywołały u mnie podobny nawyk i, chcąc nie chcąc, układam sobie w głowie małe plany zmian. Jednak za nim o nich, zatrzymajmy jeszcze na trochę wspomnienia lata. A cóż może być bardziej wakacyjnego od spędzania tego czasu "nad wodą wielką i czystą"...
Dawno, dawno temu, kiedy jakimś cudem miałam więcej czasu na pisanie, wydawnictwo Genius Creations ogłosiło konkurs na opowiadanie, którego motywem przewodnim było hasło
Dobro złem czyń.
Miałam wówczas jeszcze tyle ambicji, że sama coś tam naskrobałam i z epicką wręcz niecierpliwością czekałam na wyniki. Oczywiście nie udało mi się znaleźć w finałowej dziesiątce, inaczej słyszelibyście o tym dość głośno i wyraźnie. Kiedy w końcu przełknęłam gorycz porażki, pigułkę zawiści i własną poniekąd urażoną dumę (przecież niespełniony pisarz drzemie w każdy parającym się pisaniem) mogłam z czystym sercem i w swój zwyczajowy chłodno-obiektywny sposób...
Konwent, konwent i po konwencie. I, jakby nie patrzeć, trzeba dość szybko wrócić do zwykłej rzeczywistości, spróbować ogarnąć się życiowo i dalej tak pięknie działać jak w zeszłym miesiącu. Nieco utrudnia to brak wolnego, ale czego się dla swojego kochanego bloga nie robi. Tym bardziej, że są rzeczy, które napisać trzeba. Haniebnie odkryłam, że mimo posiadania i chwalenia się ósmym już numerem
Smokopolitan
, jego recenzja zaginęła gdzieś w mrokach dziejów. A tak się zwyczajnie nie godzi. Dziewiąty numer za raz wyskoczy do kupienia, jeszcze trochę a wrześniowa NF się pojawi, a Fantom wciąż grzecznie czeka na swoją kolej, więc znów zagęści...
Projekt Jagacon, z którym bawiłam się od miesiąca (tak po prawdzie było to znacznie, znacznie dłużej), wypadałoby zamknąć jakimś zgrabnym podsumowaniem. Oczywiście w recenzjach nie było tego widać, ale udało mi się przeczytać absolutne minimum z zaplanowanych książek. Niestety wraz z końcem urlopu, ubyło czasu na pisanie, a co za tym idzie, nie mogłam się podzielić z Wami wszystkim swoimi wrażeniami. Ale coś tam osiągnąć się udało. Finałem całej akcji był dla mnie zorganizowany w Miedzianej Górze Jagacon, na którym to mogłam się podzielić swoją wiedzą literacką, czy błysnąć elokwencją. Oczywiście najlepszym podsumowaniem tego byłoby stworze...
Na chwilę, dosłownie na sekundę przyszło mi przerwać Projekt Jagacon, by w chwili wytchnienia sięgnąć po stały punkt programu. Jak już się człowiek podjął recenzowania kolejnych numerów Nowej Fantastyki, to wypadałoby to kontynuować. A że w chwilach większego nieogarnięcia czasowego dawałam radę, to jakże by to teraz porzucać, kiedy po wszystkich moich staraniach widać choćby światełko w tunelu? Nie no, takich rzeczy nie robi się ani ludziom, którzy ci zaufali ani sobie. Tym samym wzięłam się do roboty. Bo czymże jest te kilkadziesiąt stron magazynu, przy setkach, które do tej pory przewertowałam? Zatem do dzieła.
W tym miesiącu jestem ła...
Projekt Jagacon to swego rodzaju czytelnicze wyzwanie. Wszystko po to, by w jak najkrótszym czasie przeczytać jak najwięcej stron. Nie dziwi więc, że na dwa tygodnie mojego urlopu przypadły dwie kobyłki autorstwa Pawła Majki. O pierwszej - "Wojny przestrzeni" - mieliście okazję już u mnie czytać. Teraz przyszedł czas na drugi, nagrodzony Żułwiem tytuł "Niebiańskie Pastwiska", będące częścią serii wydawniczej "Horyzonty zdarzeń" promowanej przez Rebis. Nie powiem jak długo książka ta czekała na półce z tytułami do przeczytania. Choć możecie mieć pojęcie, jeśli zdarza Wam się śledzić mój TwarzoKsiążkowy profil, bo zdjęcia z zakupu tego konkre...
W związku z tym, że goście Jagaconu są w dużej mierze całkiem płodnymi pisarzami, mogłam sobie pozwolić na swoiste zaplanowanie kolejności czytania. I nie przypadkiem to właśnie "Sonata dla Motyla" znalazła się po "Bez znieczulenia". Autor tej drugiej pozycji nieco mnie ostrzegał przed treścią, więc mogłam przygotować sobie zawczasu swoistą odtrutkę. A "Sonata..." już swoje wyczekała na stosiku do przeczytania. Połączyłam więc przyjemne z pożytecznym i zabrałam się za nią, bo choć uwielbiam fantastykę, nie znaczy to, że nie czytam obyczajówek. Wśród moich ulubionych autorów wysokie miejsce zajmują Jan Karon czy William Wharton, dzięki k...
Właśnie odkryłam wadę i zaletę swojej koncepcji "Projektu Jagacon". Niczym wszystkie książkowe wyzwania motywuje mnie do przeczytania tytułów, po które z różnych powodów prawdopodobnie bym nie sięgnęła. Tym samym cudownie jest odkrywać tytuły i pisarzy wcześniej jakoś umykających poznaniu. Wiąże się to z niesamowitym poczuciem bycia odkrywcą, wydobywającym na światło dzienne nieznane skarby. I gdzie tu wada zapytacie? Przecież chyba nie w tym, że znajdę coś, co mi się nie spodoba. To raczej ryzyko wliczone w koszta tego typu pomysłów. Bardziej chodzi o zakończenie lektury z pełnym lęku stwierdzeniem "Co ja właściwie przeczytałam?" i próbę ubi...
Mamy lipiec. Za oknem ulewy walczą ze słońcem i wiatrem o panowanie nad pogodą, a mnie chyba już bardziej nie mogło to nie obchodzić. Urlop dzielę sobie pomiędzy ogarnianie mieszkania przygotowania do Jagaconu. Tak, bo to właśnie dziś rusza u mnie na blogu pierwsza edycja Projektu Jagacon. Z racji tego, że na konwencie w Miedzianej Górze, będę nie tyle odpowiedzialna za samych autorów, ale także za poprowadzenie z nimi spotkań autorskich. Mając w pamięci zeszłoroczne spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem (możecie o nim przeczytać tutaj), dla odmiany postanowiłam się przyszykować przede wszystkim poprzez nadrobienie zaległości w lekturze. Niestety...
Kiedy blogowanie zaczyna się robić poważne? W momencie gdy na widok podpisu pod mailem z prośbą o zrecenzowanie książki musisz przecierać oczy ze trzy razy (nie Krzyniu, to nie Martin, ale chyba przestanę się pukać w czoło za każdym razem jak będziesz to mówił). W każdym razie kiedy rozpoznajesz nazwisko i jesteś w stanie połączyć je z co najmniej kilkoma nagrodami Zajdla to znak, że coś się dzieje. Tak o to z ramienia Śląskiego Klubu Fantastyki napisała do mnie Anna Kańtoch z zapytaniem, czy nie zrecenzuję antologii wydawanej przez ich sekcje literacką. I jak miałam się nie zgodzić? Tym bardziej, że nazwa owej sekcji w subtelny sposób przypo...
Uczniowie od kilku dni cieszą się już wakacjami. Wkrótce też dołączą do nich studenci podzieleni na dwie mniej lub bardziej radosne grupy, w zależności od konieczności przeprowadzenia wrześniowych powtórek. Jednak w lipcu nikt nie będzie się tym przejmował. W lipcu można na chwilę o tym zapomnieć. Niestety nie każdy może sobie na to pozwolić. Niektórzy zamiast dwóch miesięcy byczenia mogą sobie pozwolić jedynie na dwa tygodnie a i to nie zawsze. Nie mniej jednak, jeśli marzy Wam się chwila wytchnienia, polecam najnowszy numer Nowej Fantastyki, w którym redaktorzy przygotowali dla swoich czytelników wyjątkowo "ciepłe" teksty. I niech Was nie m...
Witam wszystkich po mniej lub bardziej niezamierzonej przerwie, której powód był jeden: zwyczajnie przestałam wyrabiać. Jak dobrze wiecie, jestem w trakcie remontowania swojego wymarzonego mieszkanka, i coś nas z Lubym podkusiło, że damy radę sami. I w sumie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie mój obiecany majowy urlop nie odszedł w niebyt. Niby nic takiego. Mogłam przecież ciągnąć rzeczy po pracy i tak robiłam, bo innego wyjścia nie było. Tylko że czas "po pracy" był moim recenzencko-pisarskim czasem, który raptem skurczył się do kilkunastu minut dziennie. Nieraz wyrwanych, zmęczonych czy wkurzonych, ale zawsze. W maju jeszcze udawałam, że daj...
Czasami zdarza mi się myśleć, iż niektóre rzeczy są robione specjalnie dla mnie jak cytrynowa pasta do zębów czy kawa aromatyzowana marcepanem. Oczywiście dwa razy więcej jest momentów, w których świat zdaje się działać mi zupełnie na przekór, ale po co o tym wspominać. Lepiej skupić się na pozytywach. Do historii napisanych przez Rogera Zelaznego, szczególnie tych dotyczących Amberu, od czasów pierwszego roku studiów mam olbrzymi sentyment. Pamiętam cienkie (jak na fantastykę) książeczki, po które sięgałam za każdym razem, gdy na uczelni coś nie zagrało lub pojawiła się olbrzymia tęsknota za czymś znajomym w obcym mieście. Amber był wówczas...
Zdaję sobie sprawę, że ostatnio na blogu zrobiło się nieco monofantastycznie, ale już nadrabiam zaległości, ponieważ dzieje się, oj dzieje. Na polskim rynku wydawniczym pojawiło się nowe pismo opiewające tak lubiany przez mnie gatunek. Magazyn mający nawiązywać do tradycji Klubu Tfurcuf i, przynajmniej taką mam nadzieję, urozmaicający nieco rynek pism fantastycznych w Polsce. Mowa oczywiście o Fantomie, który swoją premierę miał na tegorocznym Pyrkonie. Fakt, faktem nie udało mi się magazynu upolować w kiosku, ale wyłącznie z własnej winy. Zwyczajnie, w całym rozgardiaszu pracowo-remontowym, nie miałam kiedy zrobić sobie maratonu zakupowego w...
Żyjemy w czasach nieustannie lubujących się w rozpamiętywaniu i zachwycaniu się przeszłością. Dzięki prężnie rozwijającemu się nurtowi steampunku, ostatnio najbardziej popularna jest epoka wiktoriańską. W wyniku tego do łask wracają wszelkiego rodzaju gorsety, cylindry i fraki.
Jednak XIX-wieczna Anglia to nie tylko stylowy ubiór, damy i dżentelmeni na każdym kroku oraz genialni detektywi. To także śmierdzące fabryki, wszechobecna bieda, szerząca się prostytucja i choroby weneryczne. Wśród ubogich ludzi, dla których tak właśnie wyglądała codzienność, rozwinęło się zainteresowanie sprzedawanymi za pensa historiami w odcinkach, pełnymi zjaw...
No i stało się. Rzecz niepojęta i niesłychana. Zostałam polecona jako recenzentka. W ten właśnie sposób znalazł mnie Autor. Usłyszał, sprawdził, napisał, przedstawił palącą potrzebę zaopiniowania jego tekstu. Znów samowydawanie. A miałam trzymać się od tego z daleka. Fakt zdarzają się tam ciekawe perełki, ale czasami aż strach się bać, co znajdzie się w tych wątpliwej jakości dziełkach. Tak, ciągle mam uraz po przygodzie sprzed dwóch lat. Fakt, nazwisko redaktora nieco mnie przekonało, bo miałam styczność z jego wcześniejszymi pracami i wiedziałam, że przynajmniej włosów z głowy rwać nie będę. A ponieważ i moje ostatnie doświadczenia z różnym...
Z czasem Mroza bywa różnie. Wycisnąć z doby wolną chwilę jest ciężko, co dopiero mówić o wolnym weekendzie. Głównie dlatego, że gdy takowy się pojawi, klepię w klawisze do oporu, by nadrobić zaległości nagromadzone przez cały tydzień. Ale o to stała się rzecz niesłychana - wolny weekend mi się przytrafił. Nie może być! A gdyby tego było mało zbiegł się w czasie w odbywającym się w Krakowie Silent Reading Party i urodzinami Hadynki. A że w dawnej stolicy nie byłam całe wieki (od czasu pamiętnych Targów Książki) i udało mi się dostać bilety w rozsądnej cenie, szybko zdecydowałam, że jadę. A potem zaczęły się dziać rzeczy. Okazało się, że akur...
Czasami wokół mojego blogowania dzieją się dziwne rzeczy. Dostaję książki znikąd, których się nie spodziewałam, na mailu pojawiają się zaskakujące oferty współpracy z afrykańskimi rządami, albo masa wiadomości wyglądających tak, jakbym zapisała się do newslettera wydawnictwa, o którym nawet nie słyszałam. Ostatnio nawet prywatna siostra Mróz poinformowała, że żona jej szefa też prowadzi bloga i nawet słyszała o Powiało Chłodem... Do tej pory nie wiem, jak to możliwe, ale widać nawet takie "cuda" czasem się zdarzają. Bywa jednak, że skontaktuje się ze mną Autor! Gwałtu, rety, cud, szaleństwo i góralska muzyka, bo to może oznaczać dwie rzeczy....
Mimo że w ostatnich tygodniach musiałam więcej czasu poświęcić pracy zawodowej, nowy dział bloga stopniowo się rozrasta. Już wkrótce oprócz Nowej Fantastyki, będziecie mogli znaleźć w nim najnowszy, jeśli dobrze liczę już ósmy, numer Smokopolitana, stopniowo coraz głośniej zapowiadany na TwarzoKsiążkowym profilu magazynu. Do tego z pewnością dojdzie Fantom, który swoją premierę ma mieć już na Pyrkonie (przyszły weekend jak pamiętam) i, z tego co mówią wydawcy, ma być dostępny w szerokiej sprzedaży z kioskami Ruch i Kolporterem łącznie, co osobiście z chęcią sprawdzę. Jednak zanim to nastąpi mam przed sobą majowy numer Nowej Fantastyki, któr...
Jakiś czas temu Karolina Małkiewicz z bloga Zwiedzam wszechświat, nominowała mnie do nietuzinkowego wyzwania "10 (nie)poważnych faktów o mnie". Zabawa o tyle fajna, że pozwala na zacieśnianie więzi blogersko-czytelniczych, a także pozwala na oderwanie się od recenzenckiego kieratu. Trzeba też przyznać, że niezwykle prosty i wdzięczny temat wyzwania stanowi przyjemną odskocznię od poważnych rozważań około książkowych. Bo o kim jak o kim, ale o sobie samej mogłabym pisać bez końca. O czym możecie się przekonać przy niemal każdym moim wpisie, ponieważ wybitnie lubuję się w na poły biograficznych wstępach. Tym samym stworzyło to pewną trudnoś...
Jakby na to nie patrzeć, troszkę w moim życiu recenzenckim się pozmieniało. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że recenzje, czy też przeglądy najnowszych numerów Nowej Fantastyki będą pojawiać się cyklicznie. Jak się łatwo domyśleć, raz w miesiącu. W związku z tym, że oprócz tego, zdarza mi się opiniować inne magazyny, postanowiłam ogarnąć podtytuł, pod którym będzie można będzie łatwiej je znaleźć (a także, gdy dorobię się lepiej zorganizowanego archiwum, łatwiej oznaczyć). Tym samym, wszystkie tego typu posty, będzie można znaleźć pod hasłem "Fantastycznie chłodna prasówka", a zapoczątkowuje ją recenzja kwietniowego wydan...
Dziś w ramach drobnej refleksji (i swoistego odpoczynku od pisania recenzji) chciałabym poruszyć z Wami jedną sprawę: jak blogerzy książkowi ogarniają się czasowo? Kwestia ta zaczęła mnie nurtować w chwili, w której przeglądając strony towarzyszy w niedoli (albo konkurencji, jak kto woli) zauważyłam, iż niektórzy publikują teksty z niepojętą dla mnie częstotliwością. Możecie mi wierzyć lub nie, ale bywają takie miesiące, kiedy wrzucenie moich skromnych czterech postów wydaje się być misją niemożliwą. Jeśli dorzucę do tego inne swoje aktywności z zadania z charakterystyczną melodyjką w tle. robi się coś, czemu za każdym razem powinny towarzysz...
Mój negatywny stosunek do wydawnictw typu vanity jest Wam znany. Nie lubię, nie czytam, nie recenzuję, bo już kilka razy nacięłam się na okrutnie źle napisane książki. Przebrnięcie przez nie miało w sobie nic z przyjemności czytania. Dlatego też w obawie o swoje zdrowie literackie zwykłam odmawiać takim publikacjom. Jednak kiedy przy nominacjach do Zajdla znów rozgorzała dyskusja o vanitowcach, udało mi się przeczytać kilka mądrych opinii, które znacząco wpłynęły na moje zdanie. Dlaczego mam "karać" autorów za politykę wydawnictwa? Autorów, którzy w takich przypadkach często sami muszą zadbać o promocję, czy o recenzje ukazujące się w sieci...
Zdarzało mi się oceniać magazyny wydawane przez debiutantów w tym fachu. Czasopisma tworzone przez fanów, dla fanów, bardziej opierające się na zasadzie wolontariatu niż prawdziwej chęci zysku. Jest to szczytna i jak najbardziej słuszna idea, bo prasy fantastycznej u nas jak na lekarstwo albo jeszcze biedniej. Więc, poniekąd z chęci zjednoczenia się z ich twórcami, brałam, kupowałam, czytałam i pisałam. Żeby choć trochę pchnąć tę wiedzę dalej, by choć kilka osób więcej dowiedziało się o istnieniu tytułu. O skuszeniu się na zakup numeru nie wspomnę, bo aż takiego daru przekonywania nie posiadam, ale może? W każdym razie rozumiałam ich chęci, s...
Ci, którzy w miarę regularnie czytują sobie niniejszego bloga, zdają sobie sprawę, że mam pewien problem z twórczością Jakuba Ćwieka. Dla niewtajemniczonych piszę, iż chodzi o to, że nie przepadam za jego powieściami. Oczywiście płakałam czytając "Świetlika w ciemnościach", a "Grimm City. Wilk!" nawet przypadło mi do gustu, ale jego sztandarowych "Chłopców" zwyczajnie nie trawię, a cykl o Kłamcy wypada w stosunku 2:3 na niekorzyść autora. W porządku, nie wszystkich autorów trzeba lubić i czytać, ale mój "problem" polega na tym, że ja bardzo chciałabym polubić twórczość Ćwieka, ponieważ bardzo lubię go jako człowieka. Na każdym konwen...
To, że niepokojące rzeczy musiały się dziać w redakcji Smoko, wie każdy, kto poświęcił choć trochę czasu na zapoznanie się z ich TwarzoKsiążkowym profilem. Dowodem na owe trudy i znoje niech będzie fakt, że siódmy numer pojawił się przed szóstym, a szósty, choć oficjalnie sygnowany na grudzień pojawił się dopiero w styczniu. Znaczy o możliwości pobrania wersji elektronicznej dowiedziałam się w styczniu, a że można to był zrobić od 31 grudnia to już inna sprawa. Papierowa wersja jest natomiast w sprzedaży dopiero od lutego. Opierając się na własnych doświadczeniach, bałam się, że ten szósty numer może się w ogóle nie pokazać. Ba, że na tym z...
Zaczęło się przyjemnie awanturniczo, od ruin zaginionej cywilizacji jaszczurów gdzieś na tropikalnym płaskowyżu. Potem poczucie epickiej przygody wzrastało wraz z pojawieniem się piratów, pięknej zabójczyni, tajnego stowarzyszenia, ciekawskiej dziennikarki, nietuzinkowego wynalazcy i sympatycznego profesora. A to wszystko tylko postaci drugoplanowe. Chyba, ponieważ po lekturze pierwszego tomu nieco trudno to ocenić. Jeśli któryś z bohaterów na początku mógł wydawać się mniej ważny, to pod koniec czytania to wrażenie stawało się coraz bardziej zatarte. Jednego mogę być jednak pewna - najważniejsza w tej książce jest przygoda.
Och, jak mi...
Są takie słowa, wyrażenia czy frazy, które każdy z nas chce usłyszeć. "Jutro wolne", "Dostajesz podwyżkę", "Zaliczone" czy "Baza wirusów programu Avast została zaktualizowana". Nie mniej wśród nich najważniejsze jest to wyznanie uczucia, którego święto będziemy obchodzić już za kilka dni. Amerykańskie filmy próbują nam udowodnić, że dużo łatwiej jest pójść z kimś do łóżka niż wypowiedzieć te trzy szczególne słowa (a ja o dziwo momentami patrząc na świat jestem w stanie się z nimi zgodzić), część ludzi zaś uważa je za tak wyświechtane i nadużywane, że nie warte powtarzania (i w tym znajduje się nuta prawdy). Na szczęście wszelkiego rod...
Pewnie już Wam nieraz wspominałam, że jestem prawdziwą córką swego ojca, przynajmniej pod względem zainteresowania wszelkiego rodzaju kryminałami, sensacjami, historiami spod znaku płaszcza i szpady, morskimi opowieściami westernami i szeroko pojętą akcją. Przez co mama, będąc w mniejszości, zazwyczaj nie może przeforsować np. romantycznego filmu do oglądania wspólnie wieczorem. No cóż, córki pod tym względem wdały się w drugiego rodzica. W zasadzie tylko w jednym punkcie moje wspólnoojcowskie upodobania nieco się rozmijają. Tata uwielbia filmy i książki historyczne (szczególnie dotyczące II Wojny Światowej), a ja zamiast nich kocham fantasty...
Swego czasu naprawdę uwielbiałam disney'owską wersję baśni "Piękna i Bestia". Jako że sama zwykłam marzyć i pochłaniać książki tonami, dość mocno utożsamiałam się z Bellą wierząc, że "dobrze widzi się tylko sercem", a "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Oczywiście przekonanie, iż każdego złego chłopca można naprawić dobrem i miłością szło w parze z marzeniem o szarmanckim księciu z bajki. Ale wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi. Dziś robię sobie żarty z syndromu Sztokholmskiego Belli i materialistycznie stwierdzam, że z takim zamkiem i biblioteką to żaden potwór nie jest straszny. Z resztą, gdy mankamenty wyglądu zmieńmy na wady w ch...
Czasami lubię się nad sobą zastanawiać. Rozważać skąd się u mnie wzięły niektóre upodobania, a także, co spowodowało to, że jestem jaka jestem. Dla przykładu, wiem dokładnie kiedy i dlaczego zaczęłam lubić kawę, a także w którym momencie istnienia chałwa zaczęła mi smakować. Wiem też dlaczego zaczęłam czytać książki, mimo że we wczesnych latach podstawówki miałam problemy ze składaniem literek i dukałam niemiłosiernie. Domyślam się też, dlaczego dużo łatwiej mi pisać, niż rozmawiać z ludźmi, choć nikt, kto spotkał mnie na tegorocznym Jagaconie wcale by tak o mnie nie pomyślał. Ostatnimi czasy dostałam swego rodzaju olśnienia dlaczego tak lubi...
Kiedy byłam mała, miałam w domu stary, dwutomowy egzemplarz Baśni Braci Grimm sczytany niemal do granic. Bez okładki i z wypadającymi kartkami. Jako dziecko nie przepadałam za tym wydaniem: miało przerażające grafiki pełne czaszek i diabłów, niekiedy tylko pokolorowane jadowicie żółtym tuszem. Mało tego! W żaden sposób nie przypominały bajek, które znałam z telewizji. Pełno w nich było wydłubywania oczu, obcinania kończyn, zabijania i wymyślnych kar, przy których rozżarzone do czerwoności żelazne trzewiki wcale nie wydawały się najstraszniejsze. Miałam bujną wyobraźnię więc takie obrazy wywoływały we mnie silną niechęć do dalszego zapoznani...
W sumie mogłam dziś napisać o Wigilijnych psach, które w końcu przeczytałam, albo o Baśniach japońskich, jakie na gwiazdkę sprawiła mi siostra. Ale nie, musiałam stać się świadkiem rozmowy, wywołującej we mnie złośliwy śmiech, ale i poruszającej tymczasowo rzucone w kąt przemyślenia. A skoro sprawa już wypłynęła na wierzch mojej świadomości, od tygodnia obracam ją w głowie rozmyślając nad jej różnymi aspektami. Otóż zdarzyło się w zeszłą sobotę, że wyjątkowo udałam się na zakupy do jednej z nowszych, łódzkich galerii handlowych. Raz, że są tam wręcz nieopisane pustki, co zwiększa dla mnie przyjemność zakupów, dwa, że dzięki tym "pustkom"...
Raczej nie jestem fanką wielkich końcowo-rocznych posumowań. Raz, że "moda" na takie wpisy o tej porze roku mnie zawsze zniechęcała, a dwa, zawsze było coś ważniejszego do napisania. Tylko, że w tym roku wydarzyło się tyle różnych rzeczy, iż spokojnie mogłabym je rozbić na trzy ciekawe lata. Skompresowanie tego wszystkiego do nierozciągalnych dwunastu miesięcy poskutkowało oczywiście wewnętrznym chaosem i brakiem czasu na niektóre aktywności. Doba z gumy nie jest, choć czasami bardzo bym tego chciała.
[]()
Rok zaczął się dla bloga dobrze: stabilnym przytupem i unormowaną liczbą wyświetleń. Wszystko było zadbane i dograne, a pomysły na wpis...
"Ech, powinni mi płacić za czytanie". Któż z nas Moli Książkowych czy Blogowych Recenzentów nigdy nie pomyślał w ten sposób, patrząc na swój stosik powieści do przeczytania? Kto z bólem nie szedł do pracy, porzucając dopiero co napoczęte lektury wiedząc, że bez stałego dochodu nabywanie nowych pozycji do czytania mogłoby być znacznie utrudnione. Poza tym, czyż nie byłoby to przyjemne siedzieć w domu, czytać i dostawać za to pieniądze. Sama nie zliczę, ile to razy sama tak pomyślałam, dopatrując się w tym prostym zdaniu, marzycielskiego rozwiązania trudnych kwestii zawodowych. Tak niepoważnie rzucane stwierdzenie nigdy jednak nie wywołało u m...
Moje pierwsze dni w Łodzi jakieś sześć lat temu. Na Bałutach wsiadam w tramwaj numer jedenaście i spokojnie zmierzam do Ikei. Jeszcze nie wiem, że przede mną blisko godzina jazdy. W Kielcach nie ma takich odległości. Po jakichś piętnastu minutach znudzona, zaczynam przyglądać się pasażerom. Od razu zauważam ludzi pogrążonych w lekturze nie tylko papierowych książek, ale i tych elektronicznych. Pierwszy raz widzę czytnik ebooków inaczej niż na półce w sklepie z zatrważającą ceną obok niego. Nowa technologia fascynuje mnie i odpycha. Bo jak to tak czytać bez zapachu tuszu i papieru? Nie mniej jednak przeklinam własną głupotę. W wynajmowanym pok...
Odkąd mój stosik recenzencki znacznie się powiększył, zostało mi mniej czasu na czytanie własnych, od miesięcy wyczekiwanych powieści. Wszystko zgodnie z zasadą "Najpierw obowiązki", choć Luby zasugerował modyfikację, by co trzy recenzenckie czytać jedną dla frajdy w ramach umysłowego odpoczynku, co patrząc po grubości niektórych pozycji, powinnam zastąpić konkretną liczbą stron, ale mniejsza o to. Fakt, że dzięki temu jestem w miarę na bieżąco ze współczesną prozą fantastyczną i innymi nowinkami, ale dostrzegam też niepokojącą prawidłowość - brak budujących książek. Może to tylko kwestia zwyczajnego pecha związanego z nagromadzeniem tytułów...
Tak sobie ostatnio myślałam, o czym mogłabym Wam napisać. Nie żebym nagle przestała czytać i nie miała co recenzować. Wręcz przeciwnie. Jeśli zaglądacie od czasu do czasu na mój TwarzoKsiążkowy profil, macie niejakie pojęcie o tych trzech tysiącach stron, jakie mam do przeczytania do świąt (dla pocieszenia tysiąc już za mną). Tylko, że to takie boczne projekty, teksty, które miały być tworzone niezależnie od siebie w równych odstępach czasu. Problem polega na tym, że stosowne książki zamiast przychodzić do mnie stopniowo, zleciały się wszystkie w jednym momencie, generując u mojego Lubego kolejną partię złośliwości, dotyczącą wyłożenia podł...
Musze przyznać, że nieco to trwało. Fakt, nie jestem z tego dumna, tym bardziej, że drugi zeszyt z przygodami "detektywa Mroku" wydany przez Bum Projekt wyszedł już jakiś czas temu. Oczywiście nabyłam go dość szybko, by potem odłożyć go na stosik rzeczy do przeczytania... I to był błąd. Ponieważ rzeczony komiks leżał na nim dość długo. Na tyle, że w między czasie wydano trzeci zeszyt, który zdobyłam na MFK. Radości nie było końca, ale wstyd pozostał. Bo jak to? Nie znalazłam nawet godzinki, którą mogłabym poświęcić na rzecz pewnego problematycznego detektywa? Ech no nie znalazłam. Zawsze było coś ważniejszego do czytania. Wiem, że tym samym...
Już dawno temu nauczyłam się, że do niektórych książek muszę po prostu dojrzeć. Sztandarowym przykładem jest tutaj Zimowy Monarcha Beranrda Cornwella - powieść której jak nastolatka nienawidziłam za odarcie z mitu postaci Króla Artura. Po latach jednak pokochałam ją właśnie za to. Za to, że Artur okazał się być zwykłym człowiekiem z licznymi zaletami, ale i wadami, przez co dużo łatwiej było się z nim utożsamiać. Ponadto moja wcześniejsza niechęć do braku oczywistej magii, została zastąpiona przez sympatię do tej niepewnej dwuznaczności: czy to tylko sztuczki, iluzje czy jednak coś więcej. Z tamtego, niezbyt chlubnego, okresu pozostało mi j...
Książki czytam nałogowo i w podobnym trybie też je kupuje. Ostatnimi czasy w takiej ilości, że jedna z koleżanek śmiała się, że taniej by mi wyszło, gdybym paliła papierosy. W sumie, zależy ile. Jednak, jakby na to nie patrzeć, bez większego wahania można mnie zaliczyć do grona szalonych książkoholików. Trudno się więc dziwić, że kiedy czas i finanse pozwoliły, postanowiłam się wybrać na chyba największą orgię fanów słowa pisanego. A jeśli do tego dorzucić możliwość odwiedzenia Hadynki, której wizytę obiecywałam od początku jej studiów (czyli jakieś osiem lat z okładem), to wręcz nie mogłam nie wybrać się do Krakowa w poprzedni weekend. Mia...
Kiedy dzieci nie chcą spać, opowiada się im historię o Piaskowym Dziadku, który zsyła dobre sny tylko grzecznym pociechom, a dla tych niepotrafiących się zachować, ma specjalne koszmary. Oczywiście, by uniknąć tej niezbyt przyjemnej kary, powinno się posłuchać rodziców i szybko znaleźć się w łóżku. W ich opowieściach jest to zwykle jowialny staruszek w szlafmycy, z nieodłącznym workiem pisaku, którym sypie nam w oczy, żebyśmy nie mogli go dostrzec. Stąd oczywiście "piasek w oczach", jaki towarzyszy nam każdego ranka. Przynajmniej tak mówiło się u mnie. Mimo że Piaskun, bo i tak był zwany, mógł zsyłać również złe sny, nie odbierało się go jako...
Jaka wyglądałaby apokalipsa zombie, wie każdy, kto ma choć częściowy dostęp do Internetu czy telewizji. Różnego rodzaju amerykańskie produkcje z lubością zalewają nas wizjami końca świata w towarzystwie żądnych ludzkiego mięsa umarlaków. Schemat tych historii jest zwykle taki sam: bliżej nieokreślona przyczyna podnosi z grobu ludzi, którzy wkrótce dziesiątkują ludzkość, a przetrwają tylko najsilniejsi lub, potrafiący się najlepiej przystosować do zmiennych warunków. A wszystko to w pięknych okolicznościach zniszczonych amerykańskich miast i miasteczek. Gdyby tak jednak przenieść wspomnianą tragedię na bardziej swojski grunt? Do mniej lub bard...
Załóżmy, że jesteście ludźmi z pasją. Że od dłuższego czasu doskonale wiecie, czym chcecie się zajmować i jak do tego dojść. Jesteście uparci, więc robicie wszystko, żeby dostać się do wybranej szkoły czy uczelni, mającej ułatwić Wam zgłębianie Waszego konika. A co jeśli się nie uda? W którymś momencie powinie Wam się noga? Świat się przecież nie zawali, prawda? Jak nie ta, to inna uczelnia. Dopóki żyjemy, możemy wciąż próbować. No cóż... Martin - główny bohater powieści Anny Karnickiej zatytułowanej "Paradoks marionetki: Sprawa Klary B." - nie ma tyle szczęścia. Jego wymarzona Praska Szkoła Lalkarzy nie jest zwykłą uczelnią artystyczną. Ki...
Tak szczerze to miałam nie pisać tego wpisu. Nie dlatego, że w tym roku wyjątkowo ominęłam Międzynarodowy Festiwal Komiksu. Trudno olać taką imprezę szczególnie, gdy odbywa się w Twoim mieście. Powiem więcej, po niewypale kapitularzowych zakupów byłam wręcz podekscytowana ilością stoisk, które miały czekać na mnie na Atlas Arenie. I w tym sęk! Niczym rasowa zakupoholiczka, przez cały tydzień nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym, na co wydam swoje "żetony dorosłości". Przemilczę fakt, że przydałyby mi się zainwestować w tak niezbędne do życia rzeczy jak nowy odkurzacz, czy deska do prasowania... Ale Bum! Projekt akurat ogłosiło premier...
W ubiegły weekend stała się rzecz straszna - musiałam dokonać rozdzierającego serce wyboru Łódź czy Kielce. A wszystko dlatego, że wówczas w obu moich ukochanych miastach odbywały się miejscowe konwenty fantasy Kapitularz i Sabat. I bądź tu człowieku mądry! W zeszłym roku obie imprezy były tak zgrane, że łącznie z MFKiG utworzyły mi trzytygodniowy maraton konwentowy, który, jakby nie patrzeć, radował me fanowskie serce i mocno niepokoił portfel, ale na pasje nie ma przeproś. No cóż, może w przyszłym roku kalendarz konwentowy będzie dla mnie bardziej przychylny, w tym musiałam zdecydować i mój wybór padł na Łódź. Czy słusznie?
Relację cz...